Strona główna 9 Wydania Internetowe 9 2021 9 Gdańskie czarownice dawniej i dziś

Gdańskie czarownice dawniej i dziś

utworzone przez | lis 22, 2021 | 2021, Kultura, Wywiady

Przełom listopada i grudnia to czas popularnego wieczoru wróżb odprawianych w wigilię św. Andrzeja. Pierwsza polska wzmianka literacka o nim pojawiła się w 1557 roku, czyli w czasach, gdy wielu ludzi naprawdę wierzyło w czary. Około stu lat później spalono na stosie ostatnią gdańską czarownicę. O kobietach-czarownicach dawniej i dziś rozmawiamy z prof. Beatą Możejko z Zakładu Historii Średniowiecza Polski i Nauk Pomocniczych Historii, która pod koniec września w Wielkiej Sali Wety Ratusza Głównego Miasta brała udział w debacie oksfordzkiej poświęconej problemowi gdańskich czarownic i ich rehabilitacji.

▶ Kim była najbardziej znana gdańska czarownica?

Oskarżeń o czary w Gdańsku w porównaniu z innymi miastami w czasach Europy nowożytnej nie było wiele. O czary posądzane były przede wszystkim kobiety ze społeczności wiejskiej. Proste, często anonimowe kobiety. Najbardziej znaną dziś gdańską czarownicą była niewątpliwie Anna Krüger, jakoby osiemdziesięcioośmioletnia pensjonariuszka przytułku dla ubogich. Kiedy w Gdańsku szalała czarna ospa, ją choroba miała omijać. Z tego powodu, kiedy masowo zaczęło padać bydło i potrzebny był kozioł ofiarny, przypomniano sobie o pobożnej, lekko zdziwaczałej staruszce. Szybko stwierdzono, że to wiedźma. Na początku się broniła, tłumacząc, że jest osobą bardzo religijną. To niestety jej tylko zaszkodziło. Stwierdzono, że tak rozległą wiedzę religijną niewykształcona kobieta może posiadać tylko dzięki kontaktom z diabłem. Pod wpływem tortur staruszka Anna do takich kontaktów się przyznała, za co została skazana przez ławę miejską na stos. W Gdańsku więcej było samych oskarżeń niż procesów. Co do istnienia Anny Krüger mam wątpliwości. Jest tylko jedno źródło, które o niej mówi, napisane 50 lat po tych wydarzeniach. Niemniej jednak można powiedzieć, że Anna symbolizowała większość kobiet skazanych w tak absurdalny sposób. Generalnie o czary – również w Gdańsku – oskarżane były proste kobiety: służące, praczki, kucharki, opiekunki, żebraczki. Trzeba również pamiętać o tym, że część z nich naprawdę parała się magią i przyjmowała za to pieniądze. Często to były biedne wdowy, kobiety samotne, które nigdy nie miały pieniędzy na posag i nie miały męża. One były tak biedne, że niekiedy był to dla nich jedyny sposób utrzymania. Nie były przygotowane do żadnego rzemiosła, ich jedyną deską ratunku było ogłoszenie: „Ja mogę Ci pomóc czarami, ale Ty musisz mi zapłacić!”.

▶ Czyli sytuacja ekonomiczna nierzadko zmuszała je do udawania, że są czarownicami, ale one same na czarach się nie znały?

Było i tak, i tak. Niektóre z tych kobiet to były tak zwane zamawiaczki chorób. Bywało, że takie kobiety uprawiały ziołolecznictwo, stosując jednocześnie praktyki uznawane za magiczne. Zdarzało się również tak, że w swoich praktykach opierały się wyłącznie na czarach. Nie wiedząc zupełnie, czy one faktycznie pomogą. Proszę też pamiętać, że tych kobiet nie proszono jedynie o uzdrowienie. To były również prośby o zesłanie choroby, a nawet śmierci, często w męczarniach. Te kobiety miały sprawić, aby komuś padło bydło, by krowy przestały dawać mleko i tym podobne. Stąd więc były kobiety, które potrzebującego informowały „Przynieś mi włos, a ja poradzę sobie z tą sytuacją”. One, proponując takie rzeczy, wiedziały, że nie mają żadnej mocy związanej z magią. Chciały jedynie zarobić. Często – tak jak wspomniałam wcześniej – z powodu trudnej sytuacji ekonomicznej. Właściwie większość oskarżonych kobiet była zaskoczona tym, że ktoś uznaje je za czarownice. Zaprzeczały tym pomówieniom, ale później pod wpływem tortur zmieniały zdanie. Ze strachu, z bólu, z bezradności. Jednak – i to chciałabym podkreślić – społeczności wielkomiejskie w tamtym czasie nie dawały na ogół wiary oskarżeniom o czary. Sądy miejskie, rajcowie miejscy i uczelnie, do których zwracano się w celu rozstrzygnięcia sporu, przykładowo Uniwersytet w Królewcu na terenie Prus Książęcych, sceptycznie podchodzili do takich rewelacji jak lot przez komin czy udział w sabacie. W takich miastach jak Londyn, Paryż czy Antwerpia procesów w ogóle nie było. Inaczej podchodziła do tych tematów społeczność wiejska. Tam wszystko było podejrzane. Zeznania były osiągane torturami i formą nękania psychologicznego. Kobiety trzymano w zamknięciu, bez jedzenia i picia, po jakimś czasie odwiedzali je dobrze ubrani mężczyźni zapewniający, że im szybciej się przyznają, tym szybciej doczekają się sprawiedliwego wyroku.

▶ Jak wyglądała sytuacja w Gdańsku?

Tak jak powiedziałam, w Gdańsku nie było aż tak dużo wyroków skazujących kobiety za czary. W Prusach Książęcych było ich dużo więcej. Pierwszy proces gdański został udokumentowany w 1501 roku i nie wiadomo, jaki był jego finał. Wiadomo, że oskarżono wtedy służącą. Mówiono, że wycięła innej kobiecie kawał materiału z sukni i prawdopodobnie chciała go użyć do czarów. Następne udokumentowane oskarżenie padło w roku 1570, czyli prawie siedemdziesiąt lat później. Wtedy mieliśmy do czynienia z dwoma procesami. Nie znam imion tych dwóch potencjalnych czarownic. W latach późniejszych o czary oskarżona została kobieta będąca siostrą piekarza. Wiadomo, że przybył on do Gdańska ze wsi. Tu przypomnę o tym, o czym mówiłam na początku – nawet jeśli w mieście zdarzały się oskarżenia o czary, to ofiarami tych pomówień w większości zostawały bardzo proste kobiety. Przypominam sobie jeszcze jedną historię. To opowieść o służącej o imieniu Greta. W jej przypadku wystarczyło, że dzieci poskarżyły się matce, że jest ona dla nich niedobra i zapewne chce im zrobić coś złego. Profesor Jacek Wijaczka wyliczył, że w Gdańsku by około dwudziestu pięciu procesów w XVI i XVII wieku. W 1659 roku miano jakoby spalić na stosie ostatnią gdańską czarownicę, wspomnianą wcześniej Annę Krüger.

▶ Czy można się pokusić o stwierdzenie, że w Gdańsku mimo wszystko mniej dawano wiary tym absurdalnym oskarżeniom względem kobiet?

Raczej tak, oczywiście musiano taką sprawę rozpatrzyć przed sądem, jednak aż tak absurdalnym oskarżeniom o czary wiary nie dawano. Same kobiety, którymi były przeważnie niewiasty z biedniejszych warstw społecznych, zaprzeczały tym oskarżeniom. W tamtych czasach wystarczyło, że pojawiła się jakaś złośliwa sąsiadka, która dawną znajomą oskarżyła o czary, bo ta na nią źle spojrzała. Warto w tym miejscu wspomnieć, że zupełnie inaczej były rozpatrywane oskarżenia wobec patrycjuszek. W Gdańsku akurat takie oskarżenie wobec żadnej patrycjuszki nie padło, a przynajmniej źródła na ten temat milczą. Również w innych miastach takie oskarżenia były niezwykle rzadkie. Jeśli się zdarzały, to na przykład wobec żony pastora. Takie przypadki miały miejsce w niemieckich miastach. Wówczas komisja, która była powoływana do sądzenia tej kobiety, zawsze kierowała zapytanie do teologów uniwersyteckich. To było nie do pomyślenia w przypadku biedniejszych kobiet. Badania przeprowadzane przez taką komisję również były dłuższe i bardziej szczegółowe. Nie oznacza to jednak, że takie procesy, na przykład w Prusach Książęcych, nie kończyły się procesem skazującym. Niemniej jednak takie kobiety miały później szansę na cały szereg odwołań, między innymi do władców pruskich. To były dwa oblicza tych samych oskarżeń.

▶ Często można przeczytać, że oskarżenia o czary były symptomatycznym zamachem na kobiecą niezależność. Ile w tym prawdy?

Oskarżenia o czary kobiet pojawiały się już w epoce średniowiecza i, co ciekawe, w niewielkim stopniu dotyczyły również bardzo prominentnych, niezależnych kobiet wywodzących się z elit. Na początku XV wieku o czary została oskarżona Joanna Bretońska. Dość niezależna jak na ówczesne czasy wdowa po królu Henryku IV. Doniósł na nią pasierb. Po to, aby mieć argument do konfiskaty jej oprawy wdowiej. Joanna Bretońska odziedziczyła bowiem po swoim mężu liczne wsie i nadania, a Henryk V, który prowadził wojnę stuletnią, potrzebował pieniędzy. Joannę Bretońską oskarżano o to, że rzuciła czary na męża. Niemożliwym bowiem wydawało się, aby ten kochał ją tak bardzo, że przepisał jej dwa razy więcej pieniędzy niż dotychczasowi władcy przepisywali swoim żonom. Nie odważono się skazać jej na stos, ale uwięziono ją na kilka lat. W tym miejscu warto wspomnieć o słynnej Joannie D’Arc, bohaterce wojny stuletniej, która w momencie sądu była przesłuchiwana przez uczonych profesorów teologii. Oni uwierzyli w jej konszachty z diabłem, gdy nie chciała zdjąć męskiego ubrania, w którym dowodziła na polu walki. Spłonęła na stosie. To były, jak wspomniałam, pojedyncze przypadki w epoce średniowiecza. W XV czy XVI wieku nie było żadnego ruchu feministycznego. Na to było jeszcze za wcześnie. W tym czasie kobiety zaczęły być jednak bardziej aktywne na rynku pracy. Pracowały często jako pomocnice piekarza, pomocnice przy kręceniu powrozów, pomywaczki, praczki. Bardzo często to właśnie kobiety z tych kręgów były oskarżane o czary. Czasem podejrzenie padło na przykład na żonę pastora, ale to wiązało się właściwie z wielką dyskusją, która rozpoczęła się w tym okresie w świecie protestanckim. Zastanawiano się, czy kobieta może nauczać słowa Bożego. Niestety, ani Luter, ani Kalwin nie wypowiedzieli się jednoznacznie co do obecności kobiety w kościele. Jednak to temat na zupełnie inną rozmowę.

▶ W Kościele katolickim wtedy takich dylematów w ogóle nie było… Do dzisiaj nic się nie zmieniło.

No dobrze, ale tam się wcześniej zaczęła ta dyskusja. Chodzi o to, że prześladowania i oskarżenia kobiet o czary miały również związek z tą całą dyskusją religijną wokół kobiety i wokół jej roli w Kościele. Nie możemy więc mówić o jakimkolwiek ruchu feministycznym w tamtym czasie. To jest po prostu przełożenie tego mizoginistycznego języka, który pojawił się w czasach średniowiecza, na obecność kobiet w publicznym funkcjonowaniu. Największy problem w tym przypadku miano z kobietami samotnymi, ale nie tylko. Samotni mężczyźni również nie byli odbierani pozytywnie. I co ciekawe, w nowożytnych miastach o czary byli oskarżani również oni.

▶ Michelle Perrot w swojej książce o średniowiecznych kobietach napisała, że większość przekazów dotyczących kobiet z tamtego okresu to głos mężczyzn. Kobiety zupełnie nie mówiły swoim głosem, prawda? No może z wyjątkiem Christine de Pisan!

Christine de Pisan była pierwszą europejską zawodową literatką i działaczką na rzecz kobiet w XV wieku. Protestowała przeciwko mizoginii w społeczeństwie oraz promowała udział kobiet w nauce i kulturze. Była jednym z chlubnych, kobiecych wyjątków tamtych czasów. W Gdańsku takich patrycjuszek nie było. Zresztą nie miały warunków, aby tak zaistnieć. Pamiętajmy również, że sytuacja w średniowiecznym Paryżu, na dworze Izabeli Bawarskiej, gdzie pisała Christine De Pisan, była zupełnie inna niż w Gdańsku. Mężem Izabeli Bawarskiej był chorowity Karol Szalony. W czasach, kiedy czuł się źle, władzę praktycznie przejmowała jego żona. W tych momentach było większe zrozumienie i przyzwolenie na aktywność kobiet. Kobiety w Gdańsku w tych samych czasach były zupełnie inne. Co my wiemy o żonach średniowiecznych i wczesno nowożytnych burmistrzów, rajców, ławników? Niewiele. Żadna z nich nie wybiła się na pierwszy plan, żadna nie zaistniała na karcie politycznej historii. Były fundatorkami, udzielały się charytatywnie, może chodziły raz w roku z mężem do Dworu Artusa, może niektóre były bardziej energiczne od innych. Generalnie one miały nie zajmować się pracą, a zarządzać służbą, dobrze wyglądać, reprezentować swojego męża i nie wychylać się za bardzo zbytnią aktywnością, aby czasem nie zhańbić swojego małżonka, brata czy ojca. Być może były kobiety, które się buntowały, ale my tego nie wiemy. Nie ma nic na ten temat w źródłach pisanych. Pamiętajmy jednak, że one nie znały innego świata i innych, lepszych możliwości. Zgadzały się na taki los. Nie myślały nawet, że mogą postępować inaczej, skoro cały czas w kościele słyszały, że są gorsze, że są potomkiniami grzesznej Ewy, że była dobra Maryja, ale to była nadzwyczajna kobieta, a im do niej daleko. Na kazaniach często słyszały, że kobieta jest głupia, próżna, że do niczego się tak naprawdę nie nadaje i powinna poddać się władzy swojego męża.

▶ A co z wilkierzami, regulacjami prawnymi – nie było tam żadnych zapisów, które mogły chronić średniowieczne kobiety?

Tu mowa o prawie chełmińskim, na podstawie którego były później pisane te wilkierze. Wilkierze były taką regulacją wewnętrzną w danym mieście. Prawo chełmińskie mówiło na przykład o tym, że kobieta nie jest w stanie wygrać sprawy o pieniądze z mężczyzną. Kierowane było ono do elit z rodzin patrycjuszowskich. Wilkierze regulowały wszystko to, co się działo w mieście. Były w nich zapisy o tym, że jeżeli kobieta nie chce nic robić, nie chce jeździć konno, to nie można jej do tego zmusić. Czyli wspaniale Może jej po prostu nie być. Maria Bogucka, polska historyczka zajmująca się głównie dziejami społeczeństwa, jego kultury i mentalności w swoich badaniach wskazuje, że w lepszej sytuacji znajdowały się wdowy. Przez rok po śmierci męża mogły zarządzać jego majątkiem, na przykład warsztatem. Po tym czasie musiały zdecydować, czy wychodzą za mąż, czy przekazują warsztat w inne męskie ręce. W XVI wieku zmieniły się warunki ekonomiczne i nawet niektóre kobiety z rodzin średniozamożnych zmuszone były iść do pracy. Liczyła się każda para rąk. To nie jest tak, że bogatsze kobiety przeważnie siedziały w domu. One doglądały dzieci, dbały o wychowanie synów do pewnego roku, po którym chłopiec trafiał pod opiekę męską. Te kobiety zajmowały się wychowywaniem dziewczynek, zarządzały domem i służbą. Wśród służby zaś były niewiasty, które wykonywały nieludzko ciężką, fizyczną pracę: prały, prasowały, sprzątały, dźwigały. Ich płaca była natomiast zawsze niższa niż płaca mężczyzn.

▶ Ta nierówność w niektórych zawodach funkcjonuje także współcześnie. Wróćmy jednak pani profesor jeszcze do czarownic – 30 września 2021 roku w Wielkiej Sali Wety Ratusza Głównego Miasta w ramach programu Czwartki w Muzeum Gdańska odbyła się debata oksfordzka poświęcona problemowi gdańskich czarownic i ich rehabilitacji. W spotkaniu wzięła udział pani oraz profesor Jacek Wijaczka z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Czy w odczuciu pani profesor mieszkańcy Gdańska powinni uznać czarownice oraz czarowników za ofiary, które wymagają uniewinnienia w obecnym systemie prawnym, czy też nie? I dlaczego radni Gdańska „nie chcą zrehabilitować” gdańskich czarownic? O co tutaj chodzi?

Zacznijmy od tego, na czym polega debata oksfordzka. Jedna strona broni jakiegoś stanowiska, a druga jest jemu przeciwna. Organizatorzy debaty oksfordzkiej na temat czarownic jako osobę, która miała głosić, że Anna Krüger i podobne jej kobiety powinny być uniewinnione, wybrali znawcę z Torunia, mężczyznę, profesora Jacka Wijaczkę z UMK. Natomiast nikt nie chciał podjąć się bycia adwokatem diabła. Namawiana do tego, ostatecznie się zgodziłam. Później, po debacie, podchodziły do mnie panie i pytały, dlaczego ja, kobieta nie broniłam Anny Krüger. Tym samym moja rola była podwójnie trudna. Generalnie podczas debaty podważałam sam fakt istnienia Anny Krüger. Starałam się też wywołać w słuchaczach zrozumienie, dlaczego ludzie w ogóle oskarżali innych o czary i skąd się to wzięło. Poza tym, co moim zdaniem jest bardzo istotne, nie możemy patrzeć na prawo, które istniało w XVI, XVII wieku z punktu widzenia dzisiejszego systemu prawnego. To naprawdę do niczego nie doprowadzi. Nie możemy oskarżać tamtych mężczyzn, że nie dopuszczali kobiet na studia w XV, XVI, XVII i tak niemal do końca XIX wieku. Takie było prawo. Potem, na szczęście, się to zmieniło. Podczas debaty nie sprzeciwiałam się kobietom, a odgrywając pewną rolę, próbowałam bronić stanowiska, że niekoniecznie musimy oskarżać ludzi z punktu widzenia naszego, dzisiejszego systemu prawnego. Dlaczego radni nie chcą zrehabilitować gdańskich czarownic? To jest pytanie do nich. Moje zdanie jest takie, że nie powinniśmy wszystkiego oceniać z naszego punktu widzenia. Czy będziemy dziś oskarżać tych XVI–XVII-wiecznych sędziów, wydających wyroki na czarownice? Jesteśmy dzisiaj w tym, a nie innym punkcie systemu prawnego. Dzisiaj do tej sytuacji możemy się odnieść jedynie historycznie. Nie postawimy pomnika gdańskiej czarownicy, chociaż byłaby to jakaś atrakcja turystyczna. Jeżeli już chcemy coś zrobić dla obecnych kobiet, to ufundujmy stypendium dla młodej humanistki, która napisze najlepszą pracę licencjacką, magisterską czy doktorską. Niech dziewczyna wyjedzie na badania do Londynu, Paryża, Berlina, nawet na miesiąc. Jest oczywiście bardzo dużo różnych nagród, ale proszę zobaczyć ich statystyki. Wciąż kobiet finalistek jest za mało. Profesor Maria Mendel z Uniwersytetu Gdańskiego jest jedną z niewielu laureatek nagrody Heweliusza. Kilkanaście lat temu tę nagrodę otrzymała również profesor Małgorzata Czermińska.

▶ Bardzo fajny pomysł z tym stypendium.

Powiem Pani, że przeważnie kobiety na niego tak reagują.

▶ A mężczyźni raczej nie?

Chcą pomnika [śmiech], chociaż jeden pan z rady miasta, nie mogę jeszcze powiedzieć kto, jest za ufundowaniem takiego stypendium

▶ Czy oskarżenia względem kobiet były dziełem wyłącznie mężczyzn?

Absolutnie nie! Oskarżały również kobiety. Owszem, finalnie kobiety skazywali mężczyźni, gdyż samo sądownictwo było w rękach mężczyzn. Jednak nie można jednoznacznie stwierdzić, że tylko mężczyźni oskarżali kobiety. Bezsprzecznie były one w jakiś sposób wykluczone z życia społecznego, z możliwości decydowania. Przez lata to nie ulegało zmianie. Do czasu, kiedy same kobiety postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce. To stypendium, o którym wspominam, mogłoby między innymi przypomnieć o tych wykluczonych.

▶ Jaki był wpływ polowania na czarownice na dalszy rozwój zachodniego świata?

Procesy o czary zostały odrzucone w XVIII wieku. W tych czasach w nauczaniu uniwersyteckim ważne stały się argumenty oświeceniowe, podważające wiarę w gusła i czary. Uczoność mężczyzn epoki oświecenia i budowanie państwa typu oświeceniowego nie wpłynęły jednak na poprawę sytuacji kobiet w końcu XVIII wieku. Nie było już oskarżeń o czary, ale sytuacja kobiet wciąż była gorsza. Właściwie o jej poprawie można mówić dopiero wówczas, kiedy kobiety zostały dopuszczone do wyższej edukacji i kiedy zostały im przyznane prawa wyborcze. W końcu XVIII i na początku XIX wieku pojawiły się pierwsze próby emancypacji. Oczywiście były również aktywne kobiety na salonach. Kiedy mówimy o Chopinie, to wspominamy George Sand, która chodziła w spodniach, paliła cygara i zarabiała, pisząc powieści. Jednak przez kolejne dwa stulecia, mimo postępowej epoki oświeceniowej, kobiety nie były dopuszczane do uniwersytetów i mimo że coraz większa grupa mężczyzn zyskiwała prawa wyborcze, to kobiety zawsze zostawały gdzieś w tyle.

▶ Weźmy pod uwagę emancypacyjny wymiar figury czarownicy – dlaczego stała się ona orężem środowisk feministycznych?

Myślę, że to jest zrozumiałe społecznie. Te kobiety były niesłusznie oskarżane. Nikt z nas nie wierzy w te absurdalne oskarżenia, przez co łatwo nam kierować się uczuciami. Właściwie rozumiem, dlaczego różne organizacje feministyczne posługują się czarownicami. One były skazywane wyłącznie przez męski personel sądu, czyli nie słuchano głosu kobiet, które miałyby coś do powiedzenia. Kobiety nie mogły się bronić. Zabraniało się im praw. To pokazuje, jak były wykluczone. Poza tym, jeśli one zajmowały się czarami i nawet się do tego przyznawały, to też nie miały uczciwego procesu. Nie mogły się wytłumaczyć, że chodziło o sytuację ekonomiczną na przykład. Kto ją spowodował? Świat męski, niestety. Kto uchwalał te prawa? Według feministek walczących o prawa kobiet te czarownice zostały niesłusznie skazane. Kobietom długo brakowało podmiotowości prawnej. O ich majątku decydował mąż. O tym, gdzie jechały, decydował brat albo ojciec. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia jeszcze w XIX wieku. Nawet kodeks cywilny Napoleona – który uważany był za postępowy – jasno określał, że owszem, małżonkowie mają prawo do rozwodu, ale jednak szybciej i łatwiej uzyska ten rozwód mężczyzna. Kobieta musiała najpierw udowodnić, że mąż mieszka z kochanką. Mężczyzna decydował w kwestii opieki nad dziećmi i co stanie się z ich pieniędzmi. W tej sytuacji kobiet i w tym kontekście czarownice budzą dużą sympatię. Wiele się zmieniło, dzięki sile kobiet. Proszę zobaczyć, na jakim my jesteśmy obecnie etapie. Ja jestem profesorką i mogę prowadzić wykłady. Pani jest redaktorką i może ze mną o tym rozmawiać. Jakieś kobiety wywalczyły to dla nas. Nawet jeszcze sto lat temu to nie było takie oczywiste.

▶ Czy zna pani esej Mony Chollet Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet? Jeśli tak, to czy zgadza się pani z autorką, że feminizm jest ważny także współcześnie, a wywalczone prawa wyborcze wcale nie zlikwidowały głęboko drzemiących patriarchalnych struktur społeczeństwa?

Oczywiście znam ten esej i tak, zgadzam się z autorką, dlatego że to jest jeszcze bardzo długi proces. Niezwykle ważne jest, w jaki sposób kształtuje się dziewczęta i chłopców w szkole. Od tego bardzo dużo zależy. To patriarchalne spojrzenie jeszcze drzemie. Dużo zależy również od nas samych. Od kobiet i mężczyzn, czy nasze dzieci będziemy wychowywali na zasadach równości, czy nie. Jakie wzorce te dzieci wyniosą z domu, co będą słyszały. Osoby, które przychodzą na studia, mają już wyrobione zdanie na wiele tematów. My możemy z naszą młodzieżą akademicką prowadzić rozmowy, ale pewne wzorce są już ukształtowane.

▶ Kim jest dzisiejsza czarownica?

Każda z nas jest po trochu czarownicą, bo każda z nas może być bezpodstawnie oskarżona o wszystko.

▶ Dziękuję za rozmowę.

"Sabat czarownic", braz malarza Francisca Goi-Museo Lázaro Galdiano (źródło Wikipedia)
“Sabat czarownic”, braz malarza Francisca Goi-Museo Lázaro Galdiano (źródło Wikipedia)
zien-Zrownowazonego-Rozwoju-na-UG-Gazeta-Uniwersytecka-str.-24-33-czerwiec-2022