Strona główna 9 Aktualny numer 9 Domy profesora Szybalskiego

Domy profesora Szybalskiego

utworzone przez | gru 19, 2024 | Aktualny numer, Nauka i edukacja

Niewiele jest osób, które żyły tak jak prof. Wacław Szybalski (9.09.1921–16.12.2020). I nie chodzi tylko o to, że profesor był światowej sławy naukowcem, genetykiem i inżynierem ze Lwowa, dzięki któremu polska nauka wciąż zyskuje prestiż i uznanie. Chodzi też o to, że jego życie oparte było na „genie osobowości twórczej popartej optymizmem i lwowską życzliwością”1. Takiego poznawali go jego uczniowie, współpracownicy i przyjaciele. Te cechy wykorzystywał również w swojej pracy. W badaniach, które na zawsze umieściły jego nazwisko w panteonie polskiej nauki. W październiku br. Zarząd Fundacji Profesora Wacława Szybalskiego, z inicjatywy prezeski Fundacji, prof. dr hab. Ewy Łojkowskiej, chcąc uhonorować zasługi profesora na rzecz Uczelni Fahrenheita, zdecydował o umieszczeniu tablicy pamiątkowej na budynku, który przez kilka lat był jego domem.

DOM, NAD KTÓRYM MUZYKĘ GRA NAUKA

Na początku pisania tego artykułu miałam skupić się wyłącznie na zrelacjonowaniu uroczystości, która 30 października 2024 roku pod domem prof. Wacława Szybalskiego przy ul. Goyki 10a w Sopocie zgromadziła wiele znanych osób, wdzięcznych za wkład profesora w polską i światową naukę. Niemniej jednak, kiedy zaczęłam wsłuchiwać się w biogram oraz osiągnięcia naukowe, które przedstawiła zebranym prezeska Fundacji Profesora Wacława Szybalskiego, prof. Ewa Łojkowska, poczułam, że to musi być coś więcej. Tym bardziej, że ‒ o czym wspomniał podczas uroczystości rektor Uniwersytetu Gdańskiego, prof. Piotr Stepnowski ‒ na tym samym budynku, ale od strony ul. Haffnera, znajduje się druga tablica, poświęcona innemu wybitnemu naukowcowi, o którym również miałam przyjemność pisać. Chodzi oczywiście o prof. Jerzego Limona, twórcę Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego i wieloletniego wykładowcę UG, który spędził tu swoje dzieciństwo. Jak zastanawiała się w mediach społecznościowych jego żona, Justyna Limon „Czy to nie genius loci sprawił, że […] znaleźli się pod jednym dachem? Mój mąż był od zawsze przekonany, że ten dom i Sopot są magiczne. Opisał je w swojej powieści Koncert Wielkiej Niedźwiedzicy, która co wieczór ukazuje się od północy nad tym zaczarowanym miejscem i gra muzykę niebiańskich sfer, którą mogą usłyszeć tylko wybrani”. Czy słyszał ją również prof. Szybalski?

Z pewnością życie profesora mogłoby posłużyć za scenariusz niezwykle ciekawego filmu lub serialu, a ja wierzę, że opisanie go w tekście dłuższym, niż planowałam, ale w bardziej skróconej wersji, niż zrobił to znany pisarz, prozaik, dramaturg i kompozytor Jarosław Abramow-Newerly we wspaniałej książce Profesor Wacław Szybalski o Lwowie, genach, istocie życia i noblistach, którą miałam jedynie przewertować, a w efekcie przeczytałam całą ‒ pozwoli na lepsze zrozumienie, dlaczego powstała Fundacja Profesora Wacława Szybalskiego i jak niezwykle ważne i wartościowe były i są jej działania.

„[…] ten dom z pewnością stanie się swoistym symbolem miasta, jeśli chodzi o wybitnych przedstawicieli świata nauki pochodzących z Sopotu”2 – podkreślał prof. Stepnowski podczas uroczystości 30 października, a prezydentka Miasta Sopotu Magdalena Czarzyńska-Jachim wypowiedziała słowa, które ostatecznie pomogły mi podjąć decyzję: „Osoba profesora Wacława Szybalskiego jest jak najbardziej godna nie tylko tego, żeby przeczytać informacje znajdujące się na tablicy, ale dowiedzieć się więcej o jego życiorysie”3.

Tym samym zapraszam do lektury.

DOM WE LWOWIE

Jak zwykł mawiać prof. Szybalski: „Wszystko zaczęło się we Lwowie. Nic bym nie zdziałał, gdybym nie był lwowskim inżynierem”4. Nic więc dziwnego, że jednym z celów Fundacji Profesora Wacława Szybalskiego jest działanie na rzecz wzmocnienia międzynarodowego prestiżu miasta Lwowa oraz jego naukowych i artystycznych tradycji.

Założona w 2008 roku Fundacja, której był fundatorem i pierwszym prezydentem, inicjuje przedsięwzięcia mające służyć upowszechnieniu pamięci o dawnym, polskim Lwowie i jego mieszkańcach. Chce chronić polskie zabytki kultury w mieście nazywanym niegdyś perłą II Rzeczpospolitej, chce też chronić pamięć o polskiej nauce oraz udzielać pomocy wszystkim, którzy podejmują tam działania na rzecz podtrzymywania polskości. Poświęcę czas zarówno temu miastu, jak i rodzinie oraz nauczycielom profesora, których suma cech, przywar i doświadczeń niejednokrotnie rezonowała w decyzjach prof. Szybalskiego.

Według prof. Stanisława Niciei, polskiego historyka i znawcy południowo-wschodnich kresów dawnej Polski, w latach zaborów, od chwili uzyskania przez Galicję autonomii, Lwów był duchową stolicą Polski. Zdaniem historyka całkowicie zdominował wówczas takie miasta jak Kraków czy Warszawa pod względem nie tylko materialnym (był wtedy najelegantszą polską metropolią), ale też intelektualnym. Liczba ludzi nauki i kultury urodzonych, wychowanych i tworzących we Lwowie pokazuje, czym dla naszych rodaków było to miasto. Wystarczy wymienić takie sławy, jak Maria Konopnicka, Gabriela Zapolska, Jan Kasprowicz, Leopold Staff, Artur Grottger, Juliusz Kossak, Jan Styka, Zbigniew Herbert, Ludwik Rydygier5. To o tym ma m.in. przypominać Fundacja Profesora Wacława Szybalskiego. On sam dobrze to pamiętał. Wyrósł w klimacie, który dał mu niesamowite podwaliny dostania się Wielkim.

Rodzice Wacława Szybalskiego prowadzili dom otwarty. W salonie rodzinnej kamienicy w dwudziestoleciu międzywojennym niemal co czwartek odbywały się spotkania intelektualnej śmietanki Lwowa. Na obiadach przy dużym stole zasiadali m.in. Jan Czekanowski – wybitny polski antropolog, twórca lwowskiej szkoły antropologicznej i rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza, Stefan Banach – profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza, najwybitniejszy matematyk XX wieku, jeden z twórców lwowskiej szkoły matematycznej, Jerzy Kuryłowicz – polski językoznawca, którego liczne prace do dziś stanowią podstawową lekturę z zakresu językoznawstwa indoeuropejskiego, Gustaw Jan Roszkowski – profesor, członek Instytutu Prawa Międzynarodowego w Brukseli, uhonorowanego w 1904 roku Pokojową Nagrodą Nobla, Zygmunt Rozwadowski – polski malarz, współtwórca Panoramy racławickiej i Panoramy siedmiogrodzkiej.

Szybalskich odwiedzali również wybitni lekarze. Profesor, z racji swojego wykształcenia i oczywiście zainteresowań, zawsze z dużym uznaniem wypowiadał się o lwowskiej medycynie tamtych lat, silnie związanej z Wiedniem i przodującej w świecie. Pozwolę sobie wymienić paru stałych gości czwartkowych obiadów, którzy z pewnością zrobili wrażenie na młodym Wacławie. Byli to Antoni Cieszyński – profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza, jeden ze światowych pionierów stomatologii, Roman Rencki – profesor, wybitny internista, prezes Lwowskiego Towarzystwa Lekarskiego, Adam Gruca – jeden z czołowych polskich ortopedów, profesor praktykujący w Bolonii i w Nowym Jorku (to on, już jako znany specjalista, był wzywany do Londynu w charakterze konsultanta podczas prób ratowania zdrowia brytyjskiego monarchy Jerzego VI), Franciszek Groër – kierownik Kliniki Pediatrycznej Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jana Kazimierza, który jako jedyny ocalał z kaźni na Wzgórzach Wuleckich, gdzie Niemcy w lipcu 1941 roku zamordowali grupę lwowskich profesorów. Po wojnie został m.in. dyrektorem Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie oraz członkiem Nadzwyczajnej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich.

Warto nadmienić, że lipcowa tragedia, która rozegrała się na Wzgórzach Wuleckich, pozostała dla lwowian niezagojoną raną. Cenzura komunistyczna nakładana na wszystko, co było związane z Lwowem, sprawiła, że polskie społeczeństwo niemal nie znało tej tragicznej historii. Poza ocalałą lwowską kadrą naukową ekspatriowaną po wojnie na Zachód próbował zmienić to oczywiście prof. Szybalski, aż wreszcie – do czego bez wątpienia przyczyniła się pełna sukcesów kariera naukowa rozpoczęta w rodzinnym mieście – w 2008 roku w Instytucie Biofizyki i Biochemii Polskiej Akademii Nauk, w miejscu wielu zjazdów międzynarodowych polskich i zagranicznych naukowców, ufundował piękną, kryształową tablicę, na której podświetlane nazwiska zamordowanych profesorów lwowskich opatrzone są polską i angielską inskrypcją. Wieloletni przyjaciel profesora, obecny prezydent Fundacji jego imienia i miłośnik Lwowa6, Stanisław Kosiedowski, nazwał ten gest „wyrazem miłości do Polski i rodzinnego Lwowa […], uzewnętrznieniem patriotyzmu tego wybitnego przedstawiciela pokolenia Kolumbów […]”7.

Wróćmy jednak do Lwowa. Rodzice Wacława Szybalskiego czuli się w naukowo-kulturalnym środowisku swoich czwartkowych gości, znajomych i przyjaciół bardzo swobodnie. Michalina Szybalska z domu Rakowska, herbu Trzywdar, skończyła chemię, a następnie krystalografię na Uniwersytecie Jana Kazimierza, natomiast Stefan Szybalski, herbu Prus, studiował na uniwersytecie w Tuluzie, gdzie zdobył dyplom inżyniera elektrotechniki. Był dyrektorem lwowskiej fabryki Arma, produkującej broń myśliwską i wojskową, potem właścicielem eleganckiego salonu samochodowego, a przed II wojną światową ‒ kierownikiem Wydziału Przemysłowego w Zarządzie Stołecznego Miasta Warszawy, bardzo cenionym przez ówczesnego prezydenta miasta, Stefana Starzyńskiego, który zwykł wołać żartobliwie: „Szybalski znów najelegantszy w Ratuszu. To mi dodaje animuszu! Nasz przemysł lśni”8. Ojciec Wacława był również prezesem Lwowskiego Koła Łowieckiego im. św. Huberta i współorganizatorem wyścigów samochodowych o Grand Prix Miasta Lwowa, które kiedyś były tak popularne, jak dziś rajd w Monte Carlo.

Być może to on zaraził młodego Szybalskiego smykałką sportową, którą utrwaliło VIII Gimnazjum i Liceum im. Kazimierza Wielkiego, gdzie dużą wagę przywiązywano do sportu. Wacław jeździł i biegał na nartach, świetnie pływał, uwielbiał tańczyć, latał szybowcami, skakał na spadochronie, kochał wycieczki rowerowe. Należał do Pierwszej Lwowskiej Drużyny Skautowej im. Tadeusza Kościuszki, do której trudno było się dostać (należało wcześniej udowodnić swoją bystrość i siłę fizyczną). Jedynka znana była również stąd, że właśnie ona stała się swoistą kuźnią charakteru późniejszych Orląt Lwowskich. Zajęcia w gimnazjalnych pracowniach chemicznej i fizycznej rozwinęły w młodym Wacławie zainteresowania poznawcze, a domowa nauka gry na fortepianie rozbudziła w nim miłość do muzyki. W domu również od najmłodszych lat guwernantki uczyły go języków: angielskiego, niemieckiego, włoskiego oraz francuskiego. Wacław Szybalski swobodnie porozumiewał się nimi już podczas zagranicznych wycieczek szkolnych, na które wyjeżdżał jeszcze przed wojną. Po powrocie z nich podkreślał, że Lwów nie ustępuje niczym żadnej ze stolic europejskich, a wręcz przeciwnie.

Wspomnienia tamtych lat nigdy się nie zatarły. Odpowiednie wychowanie w patriotycznej atmosferze ogromnego przywiązania do Lwowa i Polski, gruntowne wy kształcenie i kontakty z wielkimi umysłami tamtych dni prof. Wacław Szybalski pielęgnował w sobie przez całe życie. Nie zniszczyły tego nawet wojenne lata i tragizm dwóch okupacji, który w czasie II wojny światowej dotknął Lwów.

Wybuch wojny zbiegł się z decyzją dotyczącą przyszłości młodego Wacława. Uznał on, że nie zajmie się zawodowo ani muzyką, ani swoją ukochaną aeronautyką. Wybrał chemię. W 1939 roku zdał maturę, a w czasie wojny, gdy Lwów znajdował się pod okupacją sowiecką, dostał się na Wydział Chemii Politechniki Lwowskiej, gdzie już w czasie studiów wymyślił pierwszą nowatorską technikę. Zaczęło się od tego, że profesorowie zlecili mu rozdzielenie substancji chemicznych za pomocą chromatografii na tlenku aluminium. Okazało się, że w laboratorium nie ma podstawowych odczynników, dlatego brakujący tlenek aluminium Wacław Szybalski zastąpił umieszczoną w szklanej kolumnie sproszkowaną celulozą, po czym przeprowadził rozdział chromatograficzny na bibule. Po wojnie okazało się, że naukowcy, którzy również opracowali tę metodę i zastosowali ją w Anglii, otrzymali za nią Nagrodę Nobla w 1952 roku.

W czasie studiów na Politechnice Lwowskiej mentorem Wacława Szybalskiego stał się prof. Adolf Joszt, który prowadził Zakład Przemysłowej Fermentacji i Biotechnologii. Profesor Szybalski zapamiętał, jak podczas zajęć prof. Joszt opowiadał o wielkim odkryciu dokonanym w biotechnologii, jeszcze przed wojną, przez duńskiego biologa, Øjvinda Winge. Uczony ten odkrył, że drożdże nie rozmnażają się wyłącznie bez płciowo, jak do tej pory uważano. Wyniki tych badań zastosował do usprawnienia procesu fermentacji dzięki użyciu drożdży otrzymanych na drodze genetycznych krzyżówek. Profesor Joszt uważał, że to odkrycie jest początkiem inżynierii genetycznej. W tych dniach właśnie Wacław Szybalski postanowił poświęcić swoje życie naukowe tej nowej dziedzinie.

Bardzo ważnym momentem w wojennej biografii prof. Szybalskiego była współpraca z prof. Rudolfem Weiglem ‒ dyrektorem Instytutu Badań nad Tyfusem Plamistym i Wirusami. Podczas okupacji niemieckiej prof. Szybalski był tam kierownikiem hodowli zdrowych wszy i opiekował się grupą karmicieli, składającą się w większości z uczonych lwowskiej szkoły matematycznej. Po latach wspominał, jak surrealistyczne wrażenie robiły na nim naukowe dyskusje uczonych, prowadzone przy dużym stole w Instytucie Weigla podczas karmienia wszy, które piły krew z ich ud i łydek. Instytut uratował przed śmiercią setki osób ze środowiska lwowskiej inteligencji, walki cywilnej, wojskowej i ochronił od zagłady wielu Żydów. To wszystko zaś pod nosem zarządzającego Instytutem Wehrmachtu.

To nie wszystko ‒ prof. Weigl w tajemnicy przeznaczał ogromną liczbę szczepionek przeciwko tyfusowi dla Żydów zamkniętych w gettach, gdyż nie mogli oni liczyć na szczepionki pochodzące z oficjalnej dystrybucji. Dostarczano je z Instytutu Weigla z narażaniem własnego życia. Narażał je również młody Wacław Szybalski, wiedząc, że pomoc to tak naprawdę naturalny odruch patriotycznej postawy.

Ta postawa towarzyszyła profesorowi już zawsze, nawet daleko od ukochanego Lwowa, który opuścił na rok przed zakończeniem wojny, mając już dyplom inżyniera chemii Politechniki Lwowskiej w ręce. Niestety, w wyniku rabunkowego, jak zawsze uważał, wcielenia Lwowa do ówczesnego Związku Radzieckiego, dyplom ten w Polsce Ludowej stracił ważność. Musiał go nostryfikować, co uczynił dzięki swoim lwowskim profesorom, którzy osiedli na Politechnice Śląskiej. Tu w listopadzie 1945 roku otrzymał tytuł magistra chemii.

DOM W TRÓJMIEŚCIE

Trójmiasto to dom, gdzie prof. Szybalski wciąż „przebywa” dzięki swojej Fundacji, która właśnie w Gdańsku ma siedzibę. Jej celem jest to, co prof. Szybalski robił całe swoje życie ‒ wzmacnianie między- narodowego prestiżu nauki polskiej. Jej renoma i rozpoznawalność – również przez promocję nauki w mediach – rośnie z roku na rok, a działania rozciągają się stąd w kierunku Lwowa i Madison w Stanach Zjednoczonych, gdzie udamy się wraz z profesorem później. Na razie zostańmy w Trójmieście.

Na Wybrzeże prof. Wacław Szybalski przyjechał w 1945 roku. Stary Gdańsk był wtedy ruiną i jeszcze się palił. Wojna trwała. Niemcy wciąż bronili się na Helu, a Rosjanie po pijanemu podpalili wytworne kasyno przy Grand Hotelu w Sopocie. Mimo wszystko ten kurort szczęśliwie ocalał i to tu osiadł prof. Szybalski. Uczony dostał pracę jako kierownik Wydziału Przemysłu Spożywczego w Urzędzie Wojewódzkim w Gdańsku, legitymację i możliwość korzystania ze stołówki. Mieszkanie znalazł sam, wybierając jedno z opuszczonych przez Niemców. Było to właśnie mieszkanie przy obecnej ul. Goyki 10a, gdzie na elewacji od października br. wisi tablica upamiętniająca profesora.

W pierwszych dniach po wyzwoleniu niemożliwe było podjęcie pracy naukowej. Politechnikę Gdańską zajęli Sowieci, którzy w budynku Wydziału Chemii trzymali konie, a na dziedzińcu bawili się strzelaniem do butelek. Niemniej Wacław Szybalski bywał tam często i któregoś dnia spotkał tam prof. Włodzimierza Wawryka, zajmującego się mineralogią i petrografią na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, który na Politechnice Gdańskiej był dziekanem Wydziału Chemii. Wawryk wyznaczył Wacława Szybalskiego na kierownika Zakładu Przemysłu Fermentacyjnego i Biotechnologii. Jak wspominał prof. Szybalski: „nazwę biotechnologia wymyśliłem sam pod wpływem mojego lwowskiego mistrza, profesora Adolfa Joszta”9. Profesor Szybalski miał wówczas 23 lata i pragnął tchnąć w stare mury Politechniki Gdańskiej ducha jego ukochanej Politechniki Lwowskiej oraz wcielić na Wydziale Chemii tej uczelni metody kultywowane przez jego ukochanych profesorów. W latach 1945 i 1946 organizował już cały Wydział Chemii Politechniki Gdańskiej, jednocześnie tam wykładając. Pracował również jako kierownik Wydziału Przemysłu Spożywczego w Urzędzie Wojewódzkim w Gdańsku, kierował laboratorium w gdańskim oddziale Inspektoratu Standaryzacji Spożywczej, prowadził wykłady z technologii przetworów rybnych w Technikum Przemysłu Rybnego w Gdyni i wreszcie kontrolował tankowce na zlecenie Izby Przemysłowo-Handlowej. Przyjmując te wszystkie stanowiska i pracując w pocie czoła, liczył na to, że dzięki temu łatwiej zdobędzie pieniądze na stworzenie swojego zakładu na Politechnice Gdańskiej. To właśnie tutaj poznał profesora Ernesta Aleksandra Syma, który został jego szefem i mentorem oraz namówił go do zrobienia doktoratu. Pod jego kierunkiem zaprojektował i zbudował aparaturę do badania metabolizmu prątków gruźlicy.

Podczas pracy w Inspektoracie Standaryzacji Spożywczej, gdzie prof. Szybalski kontrolował ze swoim zespołem żywność, zupełnie przez przypadek dokonał swojego kolejnego odkrycia naukowego. Związane było ono z eksportowanymi do Wielkiej Brytanii puszkami zmrożonej masy jajecznej, której używano do wypieku ciast, a która się psuła, co potwierdzał stęchły zapach ciast po upieczeniu. Po dokładnym zbadaniu próbek okazało się, że odpowiadają za to bakterie żyjące w jajach kur. Te jaja, które kury nosiły w temperaturze ok. 37°C, były bezpieczne. W tych, które zbierano na wsiach, bezpośrednio z trawy, gdy temperatura była dużo niższa, zaczynały się intensywnie rozmnażać patogeny. Profesor Szybalski został odkrywcą właśnie tego szczepu bakterii i na cześć Gdańska nazwał go Pseudomonas perolens var. Gdansk. Co więcej, artykuł, w którym opisał to odkrycie, został opublikowany w 1950 roku w jednym z najbardziej renomowanych czasopism naukowych na świecie ‒ „Nature”. Co warto podkreślić, była to pierwsza polska publikacja na jego łamach po wojnie.

Promotor Wacława Szybalskiego namawiał go zawsze do pracy w zagranicznych laboratoriach. Mimo problemów z wyjazdami za granicę, dzięki istnieniu w Danii Komitetu Pomocy Kulturalnej Polsce, profesor został wraz z innymi studentami i pracownikami naukowymi z dziedziny chemii za proszony na kurs w Kopenhadze. Zdobył tam cenne doświadczenie i możliwość pracy na urządzeniach, których w Polsce nie było. Do Danii na różne wymiany naukowe wracał jeszcze kilka razy. W tym okresie poznał wielu światowej sławy naukowców, z którymi przyjaźnił się i pracował do końca życia. Jednym z nich był Niels Bohr, laureat Nagrody Nobla w 1922 roku za osiągnięcia w badaniu struktury atomów oraz ich promieniowania, a także wspomniany już wcześniej badacz ‒ prof. Øjvind Winge, którego dokonania stały się dla prof. Szybalskiego inspiracją w dalszej drodze naukowej.

W Danii, dzięki swoim znajomościom, prof. Szybalski poznał młodziutką przyszłą królową tego kraju ‒ Małgorzatę II, z którą po latach tańczył na jubileuszu Carlsberg Laboratory w Kopenhadze, instytucji, z którą współpracował mieszkając już w USA. Profesor zresztą uwielbiał taniec, o czym nie zapominał opowiadać. Opowieści zaś wcielał w praktykę. W swoim życiu do tańca porwał Grace Kelly (szkolną koleżankę swojej żony, a późniejszą księżną Monako), Meryl Streep poznaną podczas afrykańskiej wyprawy naukowej odbytej z córką Barbarą, a także Audrey Hepburn, którą na prośbę amerykańskich znajomych zaopiekował się po jej przyjeździe z Anglii do Stanów, kiedy była jeszcze młodziutką i nikomu nieznaną aktorką.

Zanim jednak prof. Szybalski wyjechał do USA, dokonał kolejnego odkrycia, które wiązało się z mikrobiologiczną korozją stalowych rur wodociągowych w Kopenhadze. Jak sam opowiadał, problem był naglący, ponieważ w rurach pojawiały się niewielkie dziury, które były przyczyną zalewania mieszkań w mieście. Wacław Szybalski został poproszony o pomoc jako inżynier znający się na mikrobiologii. Okazało się, że za powstawanie dziur odpowiadały bakterie żelaziste, zasiedlające rury wodociągowe i rozmnażające się w nich w związku z wysoką dostępnością tlenu w kopenhaskich wodociągach. Profesor znalazł prostą, ale efektywną metodę zapobiegającą obecności bakterii ‒ wykorzystał środek Calgon wprowadzony już wcześniej na rynek jako zmiękczacz wody. Rury należało przepłukiwać nim co dwa‒trzy lata. Problem faktycznie zniknął, a metoda przyniosła Szybalskiemu rozgłos. Dzięki niemu firma Calgon poszerzyła swoją ofertę, a dzisiaj jej produkty wykorzystujemy chociażby do dbania o niezawodność pralek.

W kręgu zainteresowań uniwersyteckich prof. Szybalskiego znajdowały się wtedy przede wszystkim genetyka drożdży i bakterii oraz produkowanie ich lepszych szczepów i w konsekwencji zainteresowanie nową dziedziną nauki jaką była biologia molekularna. Naukowców, którzy zajmowali się krzyżówkami genetycznymi, późniejszą inżynierią genetyczną, było wówczas na całym świecie zaledwie kilkunastu. Co ciekawe, byli to przeważnie fizycy i chemicy, a nie, jak mogłoby się wydawać, lekarze i biolodzy. W Europie poza Wacławem Szybalskim genetyką drożdży zajmował się np. Piotr Słonimski, francuski genetyk polskiego pochodzenia, notabene kuzyn słynnego poety. W krajach bloku wschodniego genetyka została uznana za wrogą, burżuazyjną naukę. Została potępiona.

Wacław Szybalski wiedział, że większe możliwości czekają na niego poza granicami kraju. Nie mógł pogodzić się z wizerunkiem nowej Polski, który malowała okupacja sowiecka. Chciał jednak wyjechać z dyplomem doktora Politechniki Gdańskiej, tak jak opuścił swój ukochany Lwów, zabierając ze sobą dyplom inżyniera Politechniki Lwowskiej. To mu się jednak nie udało. Doktorat obronił w Gdańsku w kwietniu 1949 roku, jednak tego samego dnia wyjechał z Polski. Nie mógł zwlekać, ponieważ wezwano go pilnie do stawienia się w Urzędzie Bezpieczeństwa. Ponieważ słyszał wiele o ludziach, którzy nigdy z tych wizyt nie wrócili do domu, postawił wszystko na jedna kartę i z bólem serca wyjechał z ojczyzny. Opuścił swój dom przy dzisiejszej ul. Goyki 10a, gdzie zostawił rodziców, matkę swojej córki Joli i wiele wspomnień. Dyplom, wydany dopiero w roku 1951, do Stanów przywiózł mu jego brat Stanisław.

AMERYKA

Po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych Wacław Szybalski zaczął pracować w firmie Weyth w West Chester w Pensylwanii. Prowadził tam badania nad nowymi formami penicyliny. W tamtych czasach podawano ją co cztery godziny na skutek szybkiego rozkładu i wydalania. Profesor Szybalski zmodyfikował strukturę penicyliny, dzięki czemu stała się ona słabiej rozpuszczalna, lecz pozostawała aktywna. Zadziałało. Niestety, podpisując umowę z firmą, zrzekł się prawa do patentów. Firma zapewniła mu jednak tantiemy na kolejne 20 lat.

Mimo dobrej pensji i sukcesów praca w przemyśle nie pociągała prof. Szybalskiego. Chciał trafić do słynnego w świecie Cold Spring Harbor Laboratory w Laurel Hollow na Long Island, gdzie przyjechał ostatecznie w 1951 roku. To prywatna instytucja non profit z programami badawczymi koncentrującymi się na onkologii, neurobiologii, biologii roślin, genomice i biologii ilościowej. Jedna z niewielu instytucji, które odegrały kluczową rolę w rozwoju genetyki molekularnej i biologii molekularnej. Znane i cenione centrum edukacji biologicznej oraz „wylęgarnia” noblistów, których w historii tego miejsca było ośmiu. Jedną z laureatek Nagrody Nobla była Barbara McClintock, odkrywczyni transpozonów tzw. skaczących genów, które mogą zmieniać swoje położenie w genomie. Wacław Szybalski bardzo się z nią zaprzyjaźnił.

W Cold Spring Harbor Laboratory otrzymał własne laboratorium, należał do elitarnej Amerykańskiej Grupy Fagowej, szukającej broni przeciw groźnym bakteriom. Opracował tam technikę płytek gradientowych, która pomogła mu później w stworzeniu podstaw genetyki odporności bakterii na antybiotyki. Opisał ją w czasopiśmie „Science”. Odkrycie uczyniło go jeszcze bardziej rozpoznawalnym i to nie tylko dzięki artykułowi na pierwszej stronie największego dziennika USA ‒ „New York Timesa”. Był bohaterem innych artykułów m.in. poświęconych jego nowoczesnym koncepcjom leczenia i związanym z nimi badaniom, które pomogły zwalczać takie choroby, jak gruźlica, dziecięca białaczka czy AIDS.

W Cold Spring Harbor Laboratory poznał swoją przyszłą żonę, Mary Elizabeth Hunter, doktorantkę, która prowadziła z nim kursy cytologii bakterii. Przez wiele lat przeprowadzali wspólnie doświadczenia, uzupełniali się wzajemnie, wychowywali dwoje dzieci ‒ Barbarę i Stefana ‒ oraz gościli w swoim domu polską rodzinę profesora.

Poza innymi gwiazdami nauki w Cold Spring Harbor Laboratory prof. Szybalski poznał również prof. Jamesa Watsona, który wraz z prof. Francisem Crickiem otrzymał Nagrodę Nobla za odkrycie budowy cząsteczki DNA. To odkrycie było dla prof. Szybalskiego przełomowe, o czym świadczą jego słowa: „Otworzyło się wtedy ogromne pole nauki, które przyniosło wiele pomnikowych odkryć. Jako chemik nazwałem to nowe pole biologią syntetyczną. Wymarzyłem sobie wtedy, że podobnie jak synteza chemiczna stworzyła wiele nowych związków chemicznych, tak biologia syntetyczna pozwoli stworzyć wiele nowych organizmów i ulepszonych odmian”10.

Niebawem, nie bez wahania, za namową noblisty Selmana Waksmana, który odkrył streptomycynę, czyli lek należący do grupy antybiotyków aminoglikozydowych, profesor przeniósł się na Uniwersytet Rutgersa w Nowym Brunszwiku. Waksman organizował tam nowoczesny Instytut Mikrobiologii. Zbudował go za 10 mln dolarów, były to środki z patentów otrzymanych za odkrycie streptomycyny. Właśnie tam prof. Szybalski zajmował się m.in. genetyką bakterii Streptomyces, znanych z wytwarzania antybiotyków.

DOM W MADISON

W 1960 roku profesor przeniósł się z Instytutu Mikrobiologii Waksmana do McArdle Laboratory na Uniwersytecie Wisconsin w Madison. Znamienne są jego słowa porównujące pierwszy dom z ostatnim ‒ „Lwów słynął z kwitnących jaśminów, zwłaszcza w Parku Stryjskim, a Madison słynie z bzów”11.

W swoim laboratorium Wacław Szybalski prowadził wiele badań. Jednym z pierwszych z nich była synteza in vitro czynnego biologicznie DNA. Razem z dr Różą Litman, amerykańską biochemiczką, dostarczył światu pierwszy dowód na „syntezę życia” w probówce. Po raz kolejny zdjęcia prof. Szybalskiego znalazły się na pierwszych stronach gazet. Potem była transformacja komórek ludzkich, czyli podwaliny terapii genowej. Profesor Szybalski udowodnił, że funkcjonalne cząsteczki DNA można wprowadzać do komórek ludzkich, a nie wyłącznie komórek bakteryjnych. Dowiódł, że tej metody można użyć do korygowania defektów genetycznych już na poziomie komórkowym. Tę nową dziedzinę nauki prof. Szybalski nazwał „terapią genową”. W 1961 roku nikt nie doceniał jeszcze tych doświadczeń. Inne biochemiczno-genetyczne dowody na przeprowadzenie terapii genowej pojawiły się dopiero po dekadzie. Był to ogromny wkład prof. Wacława Szybalskiego w światową naukę. Odkrycie na miarę Nagrody Nobla. Wtedy niedocenione. Profesor sam żartował, że swoje przełomowe badania przeprowadzał niekiedy za wcześnie.

Wiele ze swoich odkryć profesor opisał w założonym i kierowanym przez siebie przez 20 lat czasopiśmie „GENE” (Elsevier Publ., Amsterdam), które zdobyło międzynarodową renomę i stało się jednym z najważniejszych periodyków poświęconych genetyce molekularnej. Za jego czasów okładka tego magazynu rozpoznawalna była w każdej bibliotece. Grzbiet w biało-czerwoną szachownicę przypominał znaki na polskich samolotach myśliwskich.

W czasopiśmie prof. Szybalski z zespołem redakcyjnym najwięcej miejsca poświęcał rozwijającej się intensywnie inżynierii genetycznej. Pisali o jej najnowszych osiągnięciach, organizowali między- narodowe sympozja w Stanach Zjednoczonych i innych państwach świata.

Z magazynem „GENE” współpracowali również polscy naukowcy, w tym prof. Karol Taylor, współpracownik prof. Szybalskiego, światowej klasy ekspert w zakresie genetyki molekularnej bakteriofagów, twórca gdańskiej szkoły biologii molekularnej, były rektor Uniwersytetu Gdańskiego i członek PAN, oraz prof. Anna Podhajska, wybitna polska biotechnolożka, a zarazem twórczyni i pierwsza prodziekanka Międzyuczelnianego Wydziału Biotechnologii UG i GUMed.

Profesora Szybalskiego poznała również prof. Ewa Łojkowska, która w rozmowie ze mną opowiadała tak o tej znajomości: ‒ Poznałam profesora, kiedy przyjechałam do Madison w 1986 roku na staż doktorski u profesora Artura Kelmana na Wydział Fitopatologii. Moja koleżanka, która również przebywała w Madison, znała profesor Podhajską, a dzięki niej profesora Szybalskiego. Przedstawiła mnie. Madison to było takie miejsce, gdzie naukowcy polskiego pochodzenia szybko się o sobie dowiadywali i w miarę możliwości spędzali ze sobą czas. Sam profesor jako uczynny i niesamowicie pomocny człowiek zawsze otaczał opieką wszystkich młodych postdoków z Polski, przyjeżdżających tam na rok lub dwa. Otoczył opieką i mnie. Już wtedy był ogromnym autorytetem dla nas wszystkich. Uczestniczyłam w jego seminariach, a on nauczył mnie jazdy na nartach.

Profesor Łojkowska śmieje się, że prof. Szybalski wykupował w klubie narciarskim w Madison abonament rodzinny dla wszystkich polskich postdoków. Za każdym razem tłumaczył, że dla niego są niczym wielka polska rodzina. – Tym samym około dziewiętnastej we wtorki i czwartki przyjeżdżał po mnie pod Wydział Fitopatologii, gdzie pracowałam, i nie było zmiłuj, nie było, że nie mam czasu, że jestem zmęczona, trzeba było jechać na narty na oświetlony wieczorami stok. Profesor zawsze podkreślał, jak ważny jest sport i czynny odpoczynek i nie przyjmował żadnych wymówek. Jechaliśmy na ten stok na godzinę albo dwie i dzięki niemu w końcu polubiłam narty, których wcześniej nie doceniałam.

Profesor zawsze starał się pomagać kolegom naukowcom i studentom zza żelaznej kurtyny. Ściągał do siebie postdoków i włączał ich często do swojego zespołu. Z Uniwersytetu Gdańskiego poza prof. Taylorem i prof. Podhajską byli to m.in. dr Grażyna Konopa i prof. Marian Sęktas, prof. Piotr Skowron, prof. Tadeusz Kaczorowski i pracujący później na Politechnice Gdańskiej prof. Józef Kur. Staże w laboratorium W. Szybalskiego już wcześniej odbywali tacy naukowcy, jak prof. Edward Borowski z Politechniki Gdańskiej czy prof. Zbigniew Lurkiewicz z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie i wielu, wielu innych badaczy.

University of Wisconsin-Madison jest do dzisiaj miejscem, gdzie z Gdańska oraz innych naukowych ośrodków dzięki Wacławowi Szybalskiemu przyjeżdża wielu polskich badaczy chcących rozpocząć współpracę naukową w takich dziedzinach wiedzy, jak genetyka, terapia genowa, biologia syntetyczna i biotechnologia. Takie staże są okazją do zdobycia bezcennego doświadczenia. Na swoim własnym przykładzie przekonał się o tym prof. Szybalski, który m.in. dzięki stażowi w Kopenhadze zrozumiał, że wbrew temu, co działo się wtedy w Polsce, świat może stać przed nim otworem. Musi tylko wziąć sprawy w swoje ręce.

Być może wtedy, w Madison, po raz pierwszy w głowie profesora zrodził się pomysł, który praktycznie został flagowym celem Fundacji Wacława Szybalskiego, a dzisiaj niestrudzenie realizowany jest w jego imieniu przez jej Zarząd. Chodzi oczywiście o przyznawanie nagród dla młodych naukowców, przed którymi – nie tylko dzięki tej nagrodzie ‒ kariera w świecie nauki może stać otworem. Profesor zawsze chciał, aby więcej osób miało szansę, tak jak on, pracować z najlepszymi. Co roku młode badaczki i młodzi badacze zapraszani są przez Fundację do aplikowania w konkursie o Nagrodę Komitetu Biotechnologii PAN im. Profesora Wacława Szybalskiego za najlepszą pracę eksperymentalną z dziedziny biotechnologii, wykonaną w polskim laboratorium i opublikowaną w roku poprzedzającym edycję konkursu w indeksowanym czasopiśmie krajowym lub zagranicznym.

Celem Nagrody jest oczywiście promocja młodych uczonych publikujących wyniki swoich prac w renomowanych, międzynarodowych czasopismach. Zwycięzca otrzymuje nagrodę w wysokości 10 000 zł. Zgłoszenia przyjmuje prezeska Fundacji, prof. Ewa Łojkowska, przewodnicząca Kapituły Nagrody, w której skład wchodzą członkowie i członkinie Komitetu Biotechnologii PAN i Zarządu Fundacji.

Jedną z nagrodzonych prac, wybraną między innymi przez profesora Szybalskiego, była praca dotycząca regulacji ekspresji genu CBP80 jako strategii w produkcji ziemniaka odpornego na suszę – przypomina sobie prof. Łojkowska. – Otrzymał ją doktor Marcin Pieczyński z Zakładu Ekspresji Genów Instytutu Biologii Molekularnej i Biotechnologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Ciekawa była też praca z 2019 roku napisana przez doktor Aleksandrę Markiewicz z zespołu profesor Anny Żaczek z Zakładu Onkologii Translacyjnej Międzyuczelnianego Wydziału Biotechnologii UG i GUMed dotycząca spektrum fenotypów nabłonkowo-mezenchymalnych w krążących komórkach nowotworowych pobranych od pacjentek z wczesnym rakiem piersi. W tym roku zaś laureatką tej nagrody została doktor Julia Dłużewska z Instytutu Biologii Molekularnej i Biotechnologii Wy działu Biologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu za pracę, w której przedstawiono wpływ białka MSH2, obecnego w genomie roślin, na formowanie się genotypu roślin uzyskanych w wyniku krzyżowania dwóch różnych linii rodzicielskich.

Marta Dziedzic z Biura Dziekana Międzyuczelnianego Wydziału Biotechnologii UG i GUMed, która prowadzi stronę internetową Fundacji, zajmuje się organizacją wydarzeń i koordynuje zbieranie prac do dorocznego konkursu o wspomnianą nagrodę, podkreśla, że ponieważ ma humanistyczne wykształcenie, to większość tytułów nagrodzonych prac brzmi dla niej egzotycznie. Najbardziej jednak kibicuje autorom prac z zakresu genetyki. Uważa, że te badania są szczególnie ważne i mogą powodować postęp w nauce. – Dzięki Fundacji Profesora Wacława Szybalskiego miałam okazję poznać wiele znanych osób ze świata nauki i kultury – opowiada. – Bardzo żałuję, że nie dane mi było poznać profesora Wacława Szybalskiego. Obejrzałam jednak film „Esencja życia”, który dołączony jest do książki o profesorze i o Lwowie. On świetnie pokazuje profesora w życiu prywatnym. Dzięki tej produkcji zobaczyłam go jako człowieka niesamowicie mądrego, przenikliwego, energicznego, z ogromnym poczuciem humoru i z wielkim doświadczeniem życiowym.

Profesora Ewa Łojkowska wspomina, że prof. Szybalski doskonale wiedział, jakimi badaniami zająć się najlepiej, które mają największą wartość i szanse na najlepsze dofinansowanie. Sporo jego prac skupiało się na niezwykle istotnym problemie mutagenezy. Opracował metodę testowania wrażliwości bakterii na mutageny chemiczne. Badał mechanizmy mutagenezy w bakteriach oraz w komórkach ludzkich. Wykazał związek przyczynowy pomiędzy mutagenezą a karcynogenezą. Wcześniej uważano, że powodem rozwoju komórek rakowych są zmiany zachodzące w białkach. Okazało się, że zmiany zachodzą w DNA i spowodowane są określonymi mutacjami w jego sekwencji. Dzięki profesorowi dokonano również przełomu w radio- terapii nowotworów. Odkrył, że modyfikacje tymidyny czynią DNA wrażliwszym na naświetlanie i przyspieszają śmierć komórek nowotworowych.

Dużo czasu poświęcił profesor badaniom genetyki molekularnej bakteriofaga lambda, będącego modelowym wirusem w badaniach genetycznych. To właśnie on pierwszy zaproponował użycie go w przełomowych odkryciach, które doprowadziły do rozwoju biologii syntetycznej i klonowania genów. Żartobliwie nazywano go „ojcem lambdologii”.

Ostatnie lata poświęcił na poszukiwanie metod fizycznego mapowania genomu, modyfikacji enzymów restrykcyjnych, a zwłaszcza sekwencjonowanie długich łańcuchów i ‒ w efekcie ‒ genomów. Aktywnie uczestniczył w realizacji światowego Projektu Poznania Genomu Ludzkiego.

Jego dorobek naukowy obejmuje ponad trzysta sześćdziesiąt publikacji z zakresu mikrobiologii, genetyki ogólnej, mutagenezy oraz biologii molekularnej, a jego badania stanowiły podstawę dla wielu późniejszych noblistów – podkreśla prof. Łojkowska. – Bez wątpienia wyprzedzał swoje czasy i miał bardzo nowatorskie pomysły w wielu dziedzinach. Mówiono, że nie dostał Nagrody Nobla wtedy, kiedy mógł ją dostać, ponieważ był Polakiem pracującym w Stanach, a Polska, z której wyjechał w 1949 roku, nigdy nie poparła jego kandydatury. Powody braku poparcia były oczywiście polityczne. Podobnie było zresztą z Hilarym Koprowskim, wirusologiem, immunologiem, odkrywcą i twórcą pierwszej na świecie skutecznej szczepionki przeciwko wirusowi polio, z którym Wacław Szybalski znał się wiele lat.

Profesor zawsze stawał w obronie nauki dotyczącej oczywiście badań genetycznych, w tym związanych z organizmami zmodyfikowanymi genetycznie. Walczył z atakami na inżynierię genetyczną i biologię syntetyczną. Tłumaczył, jak zbawienne mogą być te dziedziny dla całego świata w Kongresie USA, niemieckim Bundestagu, a nawet przed obliczem Jana Pawła II.

Prywatna audiencja w Castel Gandolfo miała miejsce we wrześniu 1981 roku. Rozmowa odbyła się w języku polskim i łacińskim, który prof. Szybalski znał jeszcze z gimnazjum. Papież chciał dowiedzieć się, na czym polega rekombinacja DNA i inżynieria genetyczna. Profesor przekonywał go, że nauka ta pozwoli leczyć chorych, karmić głodnych, a nawet przyczyni się do oczyszczenia naszego środowiska. Nie występuje ona przeciwko religii i nie jest niebezpieczna.

DOM W FUNDACJI

Do Polski prof. Szybalski wrócił po raz pierwszy już w 1958 roku. Potem bywał cyklicznie na różnych sympozjach, odczytach lub aby odsłaniać tablice na budynkach (np. na Wydziale Chemicznym PG czy Instytucie Biotechnologii MWB UG i GUMed na ul. Kładki) czy też podczas wręczania mu doktoratów honoris causa przez pięć polskich uczelni. Pierwszy tytuł doktora honoris causa nadał mu w 1980 roku Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, następny, w 1989 roku ‒ Uniwersytet Gdański, kolejne: w 2000 roku ‒ Akademia Medyczna w Gdańsku, w 2001 roku ‒ Politechnika Gdańska, a w roku 2012 ‒ Uniwersytet Jagielloński.

Warto podkreślić, że profesor wiele razy rozmawiał z prof. Anną Podhajską o jej planach utworzenia w Gdańsku Międzyuczelnianego Wydziału Biotechnologii, który będzie kształcił biologów molekularnych i biotechnologów na potrzeby medycyny. Natomiast kiedy, także z jego inspiracji, powstał Międzyuczelniany Wydział Biotechnologii UG i GUMed, wspierał go bardzo zarówno finansowo (przekazał na jego rozwój i wyposażenie milion złotych), jak i merytorycznie, przyjeżdżając osobiście na wykłady lub na organizowane przez kadrę, która w wielu przypadkach składała się z jego uczniów, Letnie Szkoły Biotechnologii. Podczas uroczystości odsłonięcia tablicy pamiątkowej na domu przy ul. Goyki 10a wspominała o tym prof. Ewelina Król, pełniąca już drugą kadencję funkcję dziekana Międzyuczelnianego Wydziału Biotechnologii UG i GUMed. Przypomniała ona, że owo wsparcie – naukowe i finansowe ‒ było kluczowe dla MWB UG i GUMed.

Profesor wspierał bardzo również Wydział Chemiczny Politechniki Gdańskiej i to nie tylko przez przekazanie wydziałowi ‒ na potrzeby zakupu skomplikowanej aparatury ‒ takiej samej kwoty jak w przypadku MWB UG i GUMed. Nigdy nie żądał niczego dla siebie. Dla wielu był wzorem, mistrzem, mentorem i swoistym Pigmalionem inżynierii genetycznej. Było jasne, że jego życzliwość i wiedza muszą zrodzić coś, co będzie przekazywane dalej. Jedną z jego ostatnich inicjatyw było założenie Fundacji, na której rozwój również przeznaczył milion złotych. W pierwszych latach jej funkcjonowania to on był jej prezydentem. Dzisiaj jest nim Stanisław Kosiedowski, a prezeską ‒ wspominana już prof. Ewa Łojkowska. Członkami Zarządu są: prof. Jacek Bigda, były prorektor, a obecnie kanclerz GUMed, i prof. Sławomir Milewski, były prorektor PG. Do roku 2016 w Zarządzie zasiadał również prof. Józef Kur, wy kształcony w zespole prof. Anny Podhajskiej, kierujący do nagłej śmierci Katedrą Biotechnologii Molekularnej i Mikrobiologii PG. Wszyscy byli związani z profesorem od wczesnych lat swojej naukowej kariery.

Pozostaje mieć nadzieję, że w Zarządzie Fundacji będzie niebawem więcej kobiet odnoszących sukcesy w dziedzinach, którymi zajmował się profesor. Jedną z nich byłaby dziś niewątpliwie prof. Anna Podhajska, o której Fundacja wydała książkę zatytułowaną Anna J. Podhajska (1938‒2006). Pierwsza Dama Polskiej Biotechnologii pod red. Wiesława Makarewicza oraz Ewy Łojkowskiej. Warto również wspomnieć o bardzo ciekawej publikacji zatytułowanej Kapryśna Gwiazda Rudolfa Weigla Ryszarda Wójcika i o opisywanej już tu książce zatytułowanej Profesor Wacław Szybalski o Lwowie, genach, istocie życia i noblistach Jarosława Abramowa-Newerly’ego. Wszystkie książki wydane zostały przez Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego. Ta ostatnia również w języku angielskim. Być może mieli ją okazje przeczytać stypendyści Fundacji ‒ studenci polskiego pochodzenia, studiujący na Uniwersytecie Lwowskim. Dzięki stypendiom przyjechali zdobywać doświadczenie naukowe na Uniwersytecie Gdańskim. Po wybuchu wojny na Ukrainie Fundacja przekazała środki na wsparcie studentów ukraińskich. We współpracy z Fundacją Rozwoju Uniwersytetu Gdańskiego organizowała również pomoc socjalną. Członkowie Zarządu, tak jak prof. Szybalski, uważają pomoc za naturalny odruch.

SYMBOLICZNY DOM NA UG

Warto dodać, że w 2021 roku Uniwersytet Gdański uhonorował profesora nazwaniem jego imieniem i nazwiskiem jednej z trzech katedr imiennych, których patronami zostali wybitni doktorzy honoris causa Uniwersytetu Gdańskiego. Profesor Wacław Szybalski został patronem katedry w dziedzinie nauk przyrodniczych i ścisłych. Jego katedrę może objąć wybitny uczony wywodzący się z Uniwersytetu Gdańskiego lub spoza uczelni tylko raz, na okres jednego roku akademickiego. W roku akademickim 2022/2023 był to prof. Andrzej Dziembowski, biolog molekularny, biochemik i genetyk z Uniwersytetu Warszawskiego. W roku akademickim 2023/2024 katedrę objął prof. Harald Weinfurter, fizyk z Uniwersytetu Ludwika Maksymiliana w Monachium. Natomiast w roku akademickim 2024/2025 katedra została powierzona prof. Dariuszowi Stramskiemu, naukowcowi zajmującemu się m.in. badaniami nad optyką oceaniczną.

***

Profesor Wacław Szybalski kroczył przez życie mądrze, korzystając ze zdobywanego doświadczenia, z wyjątkową umiejętnością lekkiej i wartościowej konwersacji, a ponadto z wiarą w siebie, dzięki czemu z optymizmem podchodził do zadań z pozoru niemożliwych. Może w tym tkwi tajemnica jego sukcesów i długowieczności? Zmarł przecież w wieku 99 lat. Do dzisiaj pozostaje w Trójmieście jedynym potrójnym honorowym doktorem. Przytoczmy na koniec jego słowa, które na pisał do promotora tego tytułu w gdańskiej Akademii Medycznej, prof. Janusza Limona, brata wspomnianego już prof. Jerzego Limona: „Wszystkiego, co najlepsze, nauczyłem się w Polsce: we Lwowie w szkołach, na Politechnice Lwowskiej, gdzie otrzymałem wykształcenie inżyniera-chemika, potem w Gdańsku, gdzie otrzymałem tytuł doktora i pomimo, że przeszedłem wiele działów nauki – od DNA, poprzez wirusy, bakterie, drożdże, aż do komórek ludzkich – zawsze w końcu pozostałem «lwowskim, polskim inżynierem»”12.

Sylwia Dudkowska-Kafar


1 J. Abramow-Newerly, Profesor Wacław Szybalski o Lwowie, genach, istocie życia i noblistach, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2018, s. 406. Cytaty z prof. Szybalskiego oraz informacje biograficzne dotyczące jego życia podane przeze mnie w artykule pochodzą w przeważającej mierze właśnie z tej książki.
2 https://ug.edu.pl/news/pl/7630/odsloniecie-tablicy-upamietniajacej-prof-w-szybalskiego
3 Tamże.
4 J. Abramow-Newerly, Profesor Wacław Szybalski o Lwowie…, s. 375.
5 https://dzieje.pl/ksiazki/lwow-miasto-zatartych-granic
6 https://www.lwow.com.pl/
7 https://www.lwow.com.pl/Profesorowie/tablica/szybalski.html
8 J. Abramow-Newerly, Profesor Wacław Szybalski o Lwowie…, s. 74.
9 Tamże, s. 146.
10 Tamże, s. 213.
11 Tamże, s. 123.
12 Tamże, s. 256.


Załączniki