„Patrzcie i czytajcie!” – zdaniem Adama Majewskiego każdy tekst z podróży powinien mieć zdjęcia. Podobnie jak wcześniej zamieszczane na łamach „Gazety Uniwersyteckiej” korespondencje podróżne Majewskiego, ta także jest inkrustowana fotografiami. Nie pełnią one funkcji wyłącznie ilustracyjnej. Są za to czystym dowodem, który ma służyć uzasadnieniu reporterskiej perspektywy autora.
KAUKASKI MEDIOLAN
Erywań w niczym nie ustępuje europejskim metropoliom, choć ma unikalny koloryt, na który składa się dziedzictwo wielowiekowego osmańskiego jarzma i dekad sowieckiej własti. Często jest przyrównywany przez miejscowych przewodników do Mediolanu. To trafne ujęcie, jeżeli wziąć pod uwagę przesadny szyk mieszkańców i liczbę butików z luksusowymi, bezwstydnie drogimi markami modowymi przy głównych ulicach miasta.
Garderobę w tych sklepach kompletują zazwyczaj bogaci turyści z Rosji, którzy do Armenii przedostają się teraz tłumnie w ramach ruchu bezwizowego. To z ich powodu w ciągu ostatniego roku — po ataku na Ukrainę i zaprzestaniu wydawania wiz Rosjanom przez większość państw UE — zwiększył się obrót osobowy w turystyce, mocno podrożała żywność, a koszty najmu mieszkań wzrosły aż trzykrotnie. Sam przekonałem się o tym, szukając niedawno w centrum miasta kwatery dla kilku osób.
Nie wszystkich mieszkańców Erywania stać na życie na wysokim poziomie. Ci, którym gorzej się powodzi, izolują się, unikają popularnych wśród turystów kwartałów, nie przesiadują obok nich w kawiarniach i restauracjach. Rzadziej bywają w alei Północnej, między gmachem narodowej opery i baletu a placem Republiki. Wystarczą im tureckie podróbki markowych ubrań, nie wiadomo jakim sposobem zwożone zza zamkniętej granicy, które bez trudu można kupić w małych sklepach na uboczu lub w przejściach podziemnych. (Pełnią podobną rolę jak słynne wielkopowierzchniowe outlety za rogatkami włoskiego Mediolanu, uwielbiane przez turystów z uboższych krajów UE.)
MAŁŻEŃSTWO Z ROZSĄDKU
Silna więź między Armenią i Rosją wytworzyła się po rozwiązaniu ZSRR nie tylko z powodu powiązań gospodarczych, a także wspólnego interesu geopolitycznego. Jej odzwierciedleniem jest przynależność Armenii do Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej oraz Euroazjatyckiej Unii Celnej, powołanych przed niespełna dekadą przez Rosję, Kazachstan i Białoruś. W przyszłości w tej wspólnocie gospodarczej mają się znaleźć również Kirgistan, Tadżykistan, Uzbekistan oraz Abchazja i Osetia Południowa. Dwa ostatnie z wymienionych państw, nieuznawane przez świat, od 1991 roku usilnie próbowały uniezależnić się od przewyższającej je militarnie Gruzji, zaś wskutek konfliktu zbrojnego w sierpniu 2008 znalazły się w orbicie rosyjskich wpływów. To w przypadku Abchazów nie jedyna cena, jaką przyszło im zapłacić za samostanowienie. Podczas wojen między Abchazją i Gruzją – w latach 1992–1993 i 1998 – dochodziło do czystek etnicznych. Dopuszczały się ich obie walczące strony.
Względny spokój na granicy z Arcachem, czyli Górskim Karabachem, tak samo nieuznawanym na arenie międzynarodowej, zamieszkiwanym głównie przez Ormian i formalnie należącym do Azerbejdżanu, zapewniają rosyjskie siły rozjemcze. Na drodze łączącej wieś Jerasch z rozwidleniem dróg nieopodal Urcalandż, jeszcze w granicach prowincji Ararat, z monotonii jazdy samochodem wybija widok rosyjskiego posterunku. Stoją tam wojskowe pojazdy, a zza nich wychyla się głowa Władimira Władimirowicza Putina na bilbordzie z hasłem „Навсегда вместе” („Na zawsze razem”). Rzecz w tym, że w slogan podany wielkimi bukwami, firmowany twarzą prezydenta Federacji Rosyjskiej, spoglądają z ogromną nadzieją mieszkańcy Arcachu. Nie są im bowiem po myśli azerskie, obce, dokuczliwe porządki.
PODZIELONA ZAKAUKAZJA
Przez kilka kilometrów ciągnie się wzdłuż asfaltu pokaźny wał, usypany ze żwiru i wzmocniony oponami. Miejscami można dopatrzyć się pustych stanowisk ogniowych, opatulonych workami z piaskiem. Umocnienia kończą się tuż przed rosyjskim posterunkiem. Ten odcinek drogi biegnie przez sam środek azerbejdżańskiej eksklawy Kərki, kontrolowanej przez Armenię.
Ormian i Azerów dzieli wiele. Pierwsi pojawili się na Kaukazie pod koniec II tysiąclecia p.n.e., drudzy przybyli tam dopiero dwa tysiące lat później. Armenia jest najstarszym na świecie państwem chrześcijańskim (od 301 roku), zaś Azerbejdżan zamieszkują głównie muzułmanie wyznania szyickiego.
Obecnie między Azerbejdżanem i Armenią, a także między Turcją i Armenią są zawieszone lub polikwidowane wszystkie przejścia graniczne. Straszono mnie, że pieczątki z ormiańskim alfabetem w paszporcie mogą uniemożliwić mi późniejszy wjazd do Azerbejdżanu. To się jeszcze zobaczy. W najgorszej sytuacji są mieszkańcy największej azerbejdżańskiej eksklawy, czyli Nachiczewańskiej Republiki Autonomicznej. Jest wciśnięta między Armenię i Iran, a łączy ją z Turcją wąski na 2–3 kilometry korytarz drogowy. Połączenie powstało w latach 40. XX wieku za sprawą wymiany terytoriów między Turcją i Iranem. Mieszkańcy Nachiczewanu mogą dostać się drogą lądową do Azerbejdżanu jedynie przez Iran, a na zachód – przez Turcję.
Terytorium Iranu uchwyciłem na kilku zdjęciach z samochodu. Trasa E117, biegnąca równolegle do tureckiego korytarza drogowego, przybliża się do granicy. Od gór i pustynnego krajobrazu w kraju ajatollahów dzieliło mnie zaledwie 5 km.
Adam Majewski (ur. 1979)
Absolwent filologii polskiej, którą ukończył na Uniwersytecie Gdańskim, i studiów biznesowych ukończonych w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Ogłosił około 200 artykułów we wszystkich znaczących polskich czasopismach literackich oraz społeczno-kulturalnych. Jest autorem kilku książek literackich i laureatem licznych stypendiów twórczych. Był rzecznikiem prasowym, szefem wydawnictwa, właścicielem firmy, urzędnikiem od promocji, pracował także w firmach doradczych. Od kilkunastu lat prowadzi zajęcia na uczelniach. Obecnie kieruje wydawnictwem Muzeum Narodowego w Gdańsku. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Stowarzyszenia Autorów ZAiKS. Wielki miłośnik Syberii oraz Ałtaju. Uprawia kolarstwo przełajowe. Mieszka w Gdańsku.
GENOCYD
Turcja stała się naturalnym sprzymierzeńcem Azerbejdżanu, zamieszkiwanego przez turkijskojęzycznych braci w wierze, gdy rozpadło się sowieckie imperium, utrzymujące jako taki spokój w regionie. Natomiast wśród mieszkańców Armenii – także w licznej diasporze w Rosji, USA i Francji – po dziś dzień jest żywa pamięć eksterminacji narodu. Bilansem ludobójstwa Ormian, dokonywanego na szeroką skalę przez Turków w latach 1915–1917, atakujących także od strony azerskiej, było blisko półtora miliona ofiar. To tyle, ile wynosi w tej chwili połowa populacji Armenii.
Genocyd poprzedziły krwawe pogromy (1894–1897 i 1909), które zabrały ok. 300 tysięcy ludzkich istnień. To pokłosie rozkwitu nacjonalistycznej doktryny tureckich sułtanów i polityków. Mniej się o nich teraz pamięta, choć w czasach narodzin współczesnego dziennikarstwa szeroko wyrażano wobec nich sprzeciw chociażby na łamach europejskiej prasy.
24 kwietnia obchodzony jest dzień pamięci ofiar ludobójstwa, zestawianego ze względu na systematyczność i skalę zbrodni z Holocaustem. Przyleciałem do Armenii kilka dni przed tym smutnym świętem. Mogłem przyglądać się przygotowaniom do skromnych i pełnych zadumy obchodów. Jest w tym święcie wiele godności, którą Ormianie okazują we wszystkich sferach życia, mimo ekonomicznych perturbacji i geopolitycznej niepewności.
ZIEMIA PODRÓŻNIKÓW
Dopełnieniem podróży było podziwianie krajobrazów, także tych historycznych, które wyłaniają się z piasku i skał w postaci starożytnych ruin i niemal tysiącletnich ormiańskich kościołów oraz wotywnych chaczkarów.
Pojawiły się na trasie samochodowych objazdów zabytki przedchrześcijańskie, jak choćby poświęcona Mitrze hellenistyczna świątynia w Garni, oraz wykute w skale średniowieczne kaplice w Geghard, które są arcydziełem sakralnej architektury. Podziwiałem na półwyspie nad jeziorem Sewan kościoły z czasów, kiedy na terenie dzisiejszej Polski królowały jeszcze kulty pogańskie. Nieopodal współcześnie usytuowano pokaźną rezydencję kolejnych prezydentów i premierów Armenii z klanu Sarkisjanów, której fotografowanie jest zabronione – łamanie zakazu grozi w najlepszym wypadku aresztem. Nikt nie przeszkadza jednak nikomu we wspięciu się na ruiny bunkra górującego nad posiadłością.
Wchodziłem do jaskiń w Areni na południu, tuż przy granicy z azerbejdżańskim Nachiczewanem, gdzie wśród śladów pradawnego osadnictwa, pozostawionych także przez przyszłych kolonizatorów Europy, znaleziono najstarsze w świecie artefakty związane z wytwarzaniem wina, w tym basen do deptania winogron. Mają one ponad sześć tysięcy lat.
Były jeszcze stare kościoły w prowincji Tawusz na północy kraju, zwiedzanie historycznych zakątków miasta Dilidżan, próbowanie na wsiach wybitnej kuchni ormiańskiej – prostej, bogatej w zieleń, pełnej aromatycznych warzyw, z tego powodu pozbawionej przypraw i soli. Do Armenii powinno się latać, aby skosztować dobrego jedzenia, jakiego nie zapewnia zachodni przemysł rolniczy.
Miejscem początku i końca wyprawy był Erywań. Piękne i rozległe miasto, ale niedomknięte w swojej formie. Tak jak cała Armenia, która wymaga dla mnie „dopowiedzenia” podczas kolejnych wizyt, które z pewnością zaplanuję.
Kwiecień 2023
Adam Majewski