Strona główna 9 ARTYKUŁY 9 Wywiady 9 Przeżycia i podróże

Przeżycia i podróże

utworzone przez | lut 24, 2023 | Wywiady

Długo szukała w swoim życiu inspiracji do zmian, ale wreszcie je znalazła. Utkała z nich sposób na życie, którego można jej pozazdrościć. Głównie dlatego, że nie każdy ma odwagę wyjść poza ramy sztampowej ludzkiej egzystencji i czerpać z dnia dokładnie to, czego pragnie. Odkrywać nowe miejsca, nieznane kultury i ciekawych ludzi po to, by jeszcze lepiej poznać siebie. Poznajcie Adriannę Baran, byłą sekretarz Wydawnictwa Uniwersytetu Gdańskiego, a dzisiaj podróżniczkę, dietetyczkę i autorkę książki Przeżycia i podróże. Na drodze poznawania własnego ja.

Wieczór autorski Adrianny Baran. "Przeżycia
i podróże. Na drodze poznawania własnego ja." Na zdjęciu Adrianna Baran i prowadząca wieczó literacji, Joanna Kamień, dyrektorka Wydawnictwa Uniwersytetu Gdańskiego (FOT. MILENA SZABAT)
Wieczór autorski Adrianny Baran. “Przeżycia i podróże. Na drodze poznawania własnego ja.” Na zdjęciu Adrianna Baran i prowadząca wieczór literacki, Joanna Kamień, dyrektorka Wydawnictwa Uniwersytetu Gdańskiego (FOT. MILENA SZABAT)

▶ Wieczór literacki rozpoczęłaś od tego, że przyznałaś się do wielkiego stresu przed wystąpieniami publicznymi. To odważne. Takiej odwagi nauczyły cię podróże?

Bardzo się cieszę, że tak to zostało odebrane. Rzeczywiście, rozpoczynając spotkanie, przyznałam się do tego rodzaju słabości. Moim zdaniem świadczy to także o mojej sile. Ważne jest dla mnie, aby postępować w zgodzie ze sobą. Pragnę być autentyczna i szczera. Nawet, jeśli będą momenty, gdy wyrażenie siebie nie będzie należało do zadań prostych i przyjemnych. Staram się również nie karmić swojego ego. To było moje spotkanie autorskie, ale nie ukrywam, że chociaż napisałam książkę, zmagam się z tremą przed wystąpieniami. Zależało mi na tym, by pokazać, że niczym się nie różnię od innych, że wszyscy jesteśmy po prostu ludźmi na różnych etapach rozwoju, starającymi się sprostać różnym trudnościom. Moja książka jest pewnego rodzaju podsumowaniem dotychczasowej drogi do siebie. Jestem bliższa sobie niż kiedykolwiek wcześniej. Niemniej jest to taki proces, który nie ma końca. To droga pełna osobistego rozwoju, mierzenia się ze swoimi słabościami, rozpoznawania utartych, niesłużących nam schematów.

Wracając do twojego pytania: czy podróże nauczyły mnie odwagi? Nie do końca. Myślę, że najpierw sama musiałam znaleźć w sobie odwagę, która pozwoliła mi ruszyć się z miejsca, zorganizować się. Faktem jest, że z każdą kolejną podróżą było mi łatwiej podjąć decyzję o następnej. Tym samym powoli dojrzewały we mnie pewność siebie i odwaga właśnie. Podróże stały się moją pasją. Odkąd pamiętam, kojarzą mi się z czymś bardzo przyjemnym. Są jednak ludzie, u których nie wzbudzają takiej ekscytacji czy zainteresowania, jak u mnie. Ja z każdej wyprawy czerpię jakąś lekcję. Podobnie jak ze wszystkiego, co znajduje się wokół mnie. W moim odczuciu podróże są niezwykle pouczające, ale każdy z nas może taką receptę znaleźć w swoim życiu w dowolnej aktywności. To może być sport, sztuka czy zajmowanie się domem. Wszędzie są lekcje do odrobienia, które pomagają w samorozwoju, w zbliżaniu się do siebie. To zależy od naszego „ja” i od tego, czego tak naprawdę potrzebujemy. My sami musimy to poczuć.

▶ Skąd wzięło się zamiłowanie do podróży?

Z perspektywy czasu myślę, że to jest mój dar. Odkryłam go w sobie jako dziecko. Moje pierwsze wspomnienia z podróży sięgają czasów, gdy miałam może pięć, a może siedem lat. W tamtym czasie jeździłam z babcią pociągiem do naszej rodziny na drugi koniec Polski. Taka podróż trwała wtedy niemal czternaście godzin. Doskonale pamiętam smak kanapek przygotowywanych przez mamę. Miałam wrażenie, że nigdy tak dobrze nie smakują, jak podcza tych wypraw. Pamiętam również, jak byłam ciekawa i podekscytowan tym, co mnie czeka, jak wyglądałam przez okno i obserwowałam zmieniający się krajobraz. To uczucie pozostało ze mną do dziś. To sama droga do celu jest dla mnie wyjątkowo uspokajająca. Dzisiaj, gdy wybieram się w podróż kamperem, to właśnie droga jest dla mnie przyjemnością, wolnością. Cel jest kwestią elastyczną i drugorzędną.

▶ Jak nauczyć się uważności? Dostrzegania szczegółów dnia codziennego? Postrzegania świata tak, aby czerpać z tego, co jest dookoła nas, na co dzień?

W tym wypadku bez wątpienia wiele zawdzięczam podróżom. Dotychczas, kiedy wracałam z dłuższej trasy, która była bardzo intensywna, to zupełnie na nowo doświadczałam wszystkiego wokół. Odczułam to wyjątkowo mocno, gdy wróciłam z Ameryki Środkowej. Tam każdy dzień był wypełniony po brzegi, co chwilę zmieniałam miejsce pobytu, zasypiałam w innym łóżku, poznawałam ludzi, doznawałam kolejnych wrażeń. Pamiętam, że wróciwszy z tropików do domu wczesną jesienią, na nowo doświadczałam darów dnia codziennego. Na przykład byłam bardzo wdzięczna za nasze rześkie powietrze. W Kostaryce czy Nikaragui było pod tym względem momentami bardzo ciężko. Tu ponownie zachwycałam się tym, jak zmienia się krajobraz, jak nastaje jesień, a następnie zima. W tej uważności i w docenianiu otaczającej nas natury, w dostrzeganiu drobnych gestów i małych zmian dnia codziennego, pomogły mi różne metody. Zaliczam do nich na przykład tak zwany trening uważności, czyli Mindfulness. Polecam go zwłaszcza osobom, które nie radzą sobie ze stresem i trudnymi emocjami. Pomocne są również różne praktyki oddechowe, które pozwalają zatrzymać się w miejscu i poczuć się „tu i teraz”, w pełnym odczuciu wewnętrznego spokoju. Umożliwiają one prawdziwe poznanie i doświadczanie wszystkimi zmysłami tego, co tak naprawdę nas otacza. Dla mnie osobiście ogromne znaczenie ma również medytacja. Korzystam z różnych technik. Czasami jest to bycie w ciszy czy z odpowiednio dobraną muzyką, a czasami są to medytacje prowadzone. Aby jednak zacząć, trzeba odnaleźć w sobie wewnętrzną chęć. Pragnienie zatrzymania się na chwilę, dotknięcia świata wokół nas, dostrzeżenia, co jest moje, a co pożyczone. To bardzo intymne spotkanie z samym sobą. Takie prawdziwe, bez zbędnych masek. Na początku może zdarzyć się tak, że kompletnie tego nie czujemy. Jednak każdy krok w kierunku samorozwoju wymaga od nas czasu i zaangażowania, niepoddawania się.

▶ To pragnienie było z tobą od zawsze? Jak zaczęłaś medytować?

Nie wiedziałam kiedyś, że tego mi brakuje. Byłam znerwicowaną i szukającą swojego miejsca na Ziemi dziewczyną, doświadczającą, jak każdy, wewnętrznych kryzysów. W pewnym momencie w życiu zaczęło towarzyszyć mi uczucie, by o siebie zawalczyć, zadbać, wesprzeć się na tej drodze. Przestałam się krytykować, a w zamian obdarowałam się zrozumieniem i akceptacją. Zaczęłam dużo czytać tematycznych książek, słuchać mądrzejszych od siebie ludzi, podejmowałam próby radzenia sobie z krytyką. Weszłam w proces zmian i dobierania rozwiązań. Stałam się osobą poszukującą odpowiedzi na nurtujące mnie tematy. Z medytacją spotkałam się całkiem przypadkiem. Pamiętam, że pierwsze doświadczenie z nią miałam po powrocie ze studenckiej imprezy. Przed snem postanowiłam posłuchać w słuchawkach czegoś relaksującego, co ułatwiłoby mi zaśnięcie. Wtedy już okazało się, że należę do osób, które mają pewną łatwość w doświadczaniu głębokich procesów medytacyjnych. Nie każdemu się to udaje. Niektórzy twierdzą, że praktykują latami, ale poza wyciszeniem nie mają większych wrażeń. Mnie ta przestrzeń absolutnie zaintrygowała i zapragnęłam ją poznać bliżej. Medytacja z tamtego wieczora wprawiła moje ciało w stan błogości, który nie był mi wcześniej znany. Poczułam, jakbym lewitowała nad swoim ciałem, będąc przy tym w pełnej ciszy i w głębokim relaksie.

▶ Zaczęłaś znajdować więcej czasu na podróże. Jak wybierałaś i wybierasz cel podróży i jej współtowarzyszy? Co tu jest dla ciebie najważniejsze?

Przy decydowaniu się na wspólną podróż z drugą osobą bardzo ważne jest dla mnie, czy mamy podobną energię, czy lubimy w podobny sposób podróżować. Na pewno nie pojechałabym z kimś, kto preferuje wakacje w formule all inclusive, z leżeniem na leżaku i zorganizowanymi autokarowymi wycieczkami fakultatywnymi. Jestem aktywna, kocham naturę i czerpię radość ze spontaniczności, nie poświęcam dużo czasu na planowanie. Lubię podróżować z plecakiem. Przeważnie niskobudżetowo. Oczywiście, gdy poznaję jakąś osobę – najczęściej za pośrednictwem mediów społecznościowych – umawiamy się na rozmowę, aby się poznać. Podczas tego spotkania sprawdzamy, czy dojdziemy do porozumienia i czy patrzymy w podobnym kierunku. Tutaj biorę pod uwagę wspólne zainteresowania, podobny temperament. W momencie, kiedy moja intuicja nie wysyła mi żadnych sygnałów ostrzegawczych, podejmuję decyzję, że ruszamy razem w świat. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to nie jest pozbawione pewnego ryzyka, ale wolę zaufać, niż nabierać podejrzeń.

▶ Na spotkaniu twoja mama wspominała, że przyciągasz do siebie naprawdę dobrych ludzi. I że to twoje zaufanie procentuje. Jak to jest, że trafiasz na osoby o podobnym spojrzeniu na świat jak ty? Czy to szczęście, które przyciągasz, czy jesteś mimo wszystko osobą, która potrafi się dostosować do różnych charakterów?

Myślę, że pomocne są tu i szczęście, i moja bezkonfliktowość. Przeczytałam jakiś czas temu w publikacjach z zakresu psychologii opierającej się o fizykę kwantową, że istnieje tak zwane prawo przyciągania oparte na wysokich wibracjach. Jeśli wychodzimy do jakiegoś wydarzenia, którym może być również poznanie nowej osoby, z przestrzeni lęku, że coś nam się stanie i grozi nam niebezpieczeństwo, to często przyciągamy oprawców. Podświadomie wierzymy, że coś się stanie, i w momencie, gdy coś niekorzystnego zaczyna się dziać utwierdzamy się w złudnym przekonaniu, że świat jest okrutny, a my mamy pecha. Z drugiej strony, jeśli wychodzimy do nowych zdarzeń, w tym do poznawania ludzi, z przestrzeni pełnej zaufania, serdeczności, życzliwości i dopatrywania się w drugim człowieku czystych intencji, to zaczynamy przyciągać zupełnie inne osoby. Takie, które są godne zaufania. Głęboko wierzę w to, że możemy wtedy poznać kogoś, z kim nadajemy na tych samych falach. Przekonałam się o tym osobiście. Na własnym przykładzie mogę poświadczyć, że jeśli my zaczniemy zmienia się wewnętrznie na pewnym etapie życia, to nasze zewnętrzne środowisko również zacznie się przeobrażać. Z korzyścią dla nas. Musimy tylko odpuścić i zaufać temu procesowi. Ponadto, uważam się za osobę niekonfliktową. Taką bardzo skłonną do wyjaśnień, rozmowy i poznawania się. Umiejętnie wyznaczając ważne dla mnie granice, potrafię się dostosować do różnych sytuacji i ludzi. Wykorzystuję te cechy w podróży.

▶ Piszesz, że ludzie żyją tym, do czego się przyzwyczaili i do czego przyzwyczaił ich świat. Gdyby trendem na wybiegach były zmarszczki i siwe włosy, to każda nastolatka nie mogłaby doczekać się czterdziestki i przemijania, a mając jędrną skórę i gładką cerę czułaby się niekompletna, niedojrzała i niekobieca… Abstrakcyjna wizja, ale zwracasz uwagę na fakt, że gdybyśmy wychowywali się w takich trendach od najmłodszych lat, to byłoby to to, czego byśmy pragnęli. Wygładzanie własnych zmarszczek byłoby absurdem. To znowu nie jest samoakceptacja, a podążanie za tym co narzuca nam świat. Jak – twoim zdaniem – siebie zaakceptować, jak nie wpaść w spiralę trendów?

Nie jest to proste w obecnych czasach. Obserwując ludzi wokół mnie, widzę, jak wielu z nich podąża bez zastanowienia za trendami. Jak nie akceptują swojego naturalnego wyglądu i dokonują „poprawek”, by dostosować się do medialnych wyznaczników piękna. Tak jakby wtedy czuli, że robią coś dobrze, że są na czasie. Sądzę, że dowartościowują się w ten sposób, zapominając jednocześnie o sobie i tych wartościach, które są dla nich naprawdę ważne. One najczęściej są zupełnie inne niż droga, którą nauczyli się podążać. Chciałabym, aby każdy z nas przed wykonaniem jakiegoś wyboru zapytał sam siebie, czy się z nim utożsamia, czy ten wybór mu się podoba, czy może on wynika z pewnych zaburzeń, jak zaniżone poczucie własnej wartości czy odczucie braku przynależności do społeczeństwa. Jeśli tak, to warto się zastanowić, gdzie leż przyczyna i podjąć kroki w tym kierunku. Pod tymi pytaniami często kryje się przestrzeń do pracy nad sobą. Nowy zakup czy zmiana w wyglądzie dadzą jedynie chwilowe, pozorne wsparcie. Na dłuższą metę nie rozwiążą naszej dysfunkcji, do której czasami nie chcemy się przyznać.

Wieczór autorski Adrianny Baran. "Przeżycia
i podróże. Na drodze poznawania własnego ja."  (FOT. MILENA SZABAT)
Wieczór autorski Adrianny Baran. “Przeżycia i podróże. Na drodze poznawania własnego ja.” (FOT. MILENA SZABAT)

▶ Bardzo mi się spodobało jedno stwierdzenie z twojej książki, mianowicie, że „z poziomu samoakceptacji uznanie innych przestaje być istotne”. Niestety, nie wszyscy potrafią się zaakceptować tak naprawdę. To trudne.

To nie jest prosta droga, ale warto w nią wyruszyć. Myślę, że tak naprawdę ona nie ma końca. Zawsze warto znaleźć przestrzeń na pracę, na rozwój. To proces, który wymaga czasu. Warto też jednak pamiętać, że czas i tak upłynie, więc tylko od nas zależy, jak go wykorzystamy.

▶ A czy potrafisz wymienić trzy aktywności, które można by było w życiu robić, aby nas do tego zbliżyć?

Mogłabym rozwinąć ten temat, ale postaram się ograniczyć do trzech aktywności. O niektórych już wspominałam. Na początku wyróżniłabym medytację. Często zapominamy o swoim wnętrzu. Medytacja to stan sprowadzający nas do miejsca, za którym tęsknimy. Do swojego serca. To jakby przejście z umysłu, w którym nieustannie odbywa się gonitwa myśli, do głębokiej ciszy w sobie, do odczuwania, do siebie samego. Druga kwestia to pewnego rodzaju ciekawość. Eksploracja swoich doświadczeń. Dlaczego czuję się tak, jak się czuję? Co mogę zrobić teraz, by zbliżyć się do lepszej wersji siebie, którą chciałabym się stać? To jakby bycie uczniem życia i doszukiwanie się lekcji, znaków od niego. To nierzadko wychodzenie ze swojej strefy komfortu. Na trzecim miejscu proponuję aktywność fizyczną. Rozwijamy się duchowo i mentalnie, a czasem zapominamy o swoim ciele. Tymczasem to jest jedność. Powinniśmy dbać o zachowanie równowagi pomiędzy poszczególnymi sferami.

▶ Kolejną rzeczą może być umiejętność odgrodzenia się od złych informacji, które nas otaczają. Piszesz, że wierzysz, iż świat nie jest taki zły, jak próbują nam to przedstawić ludzie za pomocą wiadomości. W mediach, w książkach. Wiele osób odradzało ci podróże, sugerowało, że to lekkomyślne i niebezpieczne, a ty udowadniasz, że wcale tak nie jest. Twierdzisz, że nic byś nie osiągnęła i niczego byś nie zobaczyła, gdybyś słuchała tych wszystkich ludzi wystraszonych wiadomościami, które nas otaczają. Jak się odgrodzić od złych newsów, przecież mimo wszystko warto wiedzieć, co się dzieje na świecie?

Zacznę od tego, że po wyprowadzce z domu rodzinnego w żadnym z mieszkań nie miałam telewizora. Nie mam potrzeby korzystania z niego. Odeszło mi mnóstwo stresów i obaw związanych z otaczającą nas rzeczywistością. Świadomie nie sięgam po treści, które wywołują jakiekolwiek napięcie, poczucie stresu i lęku. Wypracowanie tego nie było łatwe, tym bardziej, że wcześniej lubiłam oglądać wiadomości, thrillery, dramaty. Dzisiaj tego unikam, bo widzę, co się później dzieje z moim organizmem, a z czego wcześniej nie zdawałam sobie sprawy. Uważam, że nam to nie służy. Warto jednocześnie zaznaczyć, o czym wiem z doświadczenia, że jeśli na świecie wydarza się coś szokującego, to do mnie i tak dociera ta informacja. Szczególnie złe wieści bardzo umiejętnie przedostają się przez każdą możliwą przestrzeń. Ludzie wokół przeżywają dane zdarzenie, media społecznościowe są nim przesiąknięte. Mamy jednak wybór, w jaki sposób będziemy czerpać z tych newsów. Weźmy na przykład wojnę na Ukrainie. Można skupić się na tym, że wydarzyło się coś trudnego, więc wiele ludzi albo zwierząt potrzebuje wsparcia. W tej sytuacji zastanówmy się, jak możemy im pomóc? Jak możemy wesprzeć osoby, które się teraz boją. Możemy przekuć swój strach i niepewność w coś dobrego. Ostatnio usłyszałam o dziewczynie mieszkającej w jednym z ukraińskich miast, która mimo toczącej się wokół niej wojennej zawieruchy pokazuje, jak cieszyć się drobnostkami, które wyszukuje każdego dnia. Dodatkowo organizuje wspierające psychokursy, z których korzystają także Polacy. Tym samym ta dziewczyna, będąc w niebywale trudnej sytuacji, potrafi pomóc tym, o których można powiedzieć, że powinni być silniejsi. Każda sytuacja, choćby najtrudniejsza, daje nam wybór, co zrobimy ze swoim potencjałem. Czy przysłużymy się ludziom i światu, czy będziemy tkwić w miejscu przesiąknięci lękiem i strachem.

▶ Wierzysz, że każdy z nas jest do czegoś powołany i tak naprawdę intuicyjnie przeczuwa, jakie są jego przeznaczenie i droga, którą powinien pójść. W jej głębi – jak piszesz – kryją się pomysły na siebie, marzenia i najskrytsze pragnienia. Czy pamiętasz moment, w którym u ciebie pojawiło się przekonanie, że odkryłaś swoją drogę i chcesz związać swoje życie ze spokojem, medytacją, podróżami, pomocą zwierzętom?

Na pewno był to proces, który we mnie dojrzewał. Jednak tak, pamiętam ten czas. Byłam akurat w dość dobrym momencie życia. Zaczynało wzrastać moje poczucie wartości, stawałam się pewna siebie, spokojna i nagle pojawił się w moim życiu niespodziewany kryzys. On znowu ściągnął mnie bardzo nisko i miałam wrażenie, że zniszczył to, nad czym pracowałam. Jednak owo odczucie nie było dla mnie nowe, przeciwnie, myślę, że było schematyczne. Przypomniałam sobie o swojej sprawczości i powiedziałam wewnętrznie głębokie „Dość!”. Uświadomiłam sobie, że nie muszę już wokół siebie tworzyć przedstawienia z cierpieniem w roli głównej, że nie muszę się nim karmić i tkwić w tym dołku. Zdałam sobie sprawę z tego, że przyszła pora, aby o siebie zawalczyć. Można powiedzieć, że zaczynałam wtedy od zera. Zmieniłam miejsce zamieszkania, mając pod opieką mojego wspaniałego kota, i rozpoczęłam nowy etap, od zera, lecz z wielkimi marzeniami i z determinacją do realizacji celów mimo przeciwności losu. Dałam sobie czas na wyciszenie, przemyślenie wszystkiego, zbierałam siły i każdego dnia realizowałam listę małych kroków, które miały mnie doprowadzić do miejsca, w którym obecnie się znajduję. To właśnie wtedy powstał mój tatuaż: Kwiat Wenus. Co ciekawe, redaktor naczelna Wydawnictwa UG, Joanna Kamień, zaproponowała, aby wzór ten stał się graficznym motywem przewodnim mojej książki, i tak też się stało. Przypomina mi on,mże już nie muszę czuć się skrzywdzona, bo mam zawsze wpływ na swoją reakcję. Owo odczucie było punktem zwrotnym w moim życiu. Cały swój ból i trudny okres przeobraziłam w energię, która zrodziła dużo pięknych rzeczy. Wydałam książkę, kupiłam kamper, którym podróżuję po świecie, zrezygnowałam z pracy na etacie. Jestem już po spotkaniu autorskim i udzielam wywiadu do gazety. Przeszło to moje najśmielsze oczekiwania.

▶ Czy myślałaś o stworzeniu wypraw, w których byłabyś przewodniczką ludzi wciąż szukających siebie, aby dzięki takim podróżom mogli odnaleźć właściwą drogę? Tak jak ty?

Widzę siebie jako przewodniczkę, ale niekoniecznie w kontekście podróży. Są one czymś moim, osobistym doświadczaniem świata i życia. Myśląc o przyszłości, mam pewną wizję siebie. Widzę kobietę, która pisze książki, ma domek w lesie, blisko natury, zwierząt i organizuje warsztaty na przykład poświęcone poznawaniu własnego „ja”.

To, że mogę być inspiracją dla innych, odkryłam zupełnie przez przypadek, za pośrednictwem aplikacji Instagram. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, kiedy zaczęłam się dzielić przemyśleniami z podróży między innymi do Nikaragui, Gruzji, Maroka, Jordanii, Kostaryki, na Islandię czy Mauritius, wyrażając przy tym siebie pisząc o różnych emocjach oraz doświadczeniach, zaczęły do mnie pisać osoby z różnyc zakątków Polski i świata. Wyrażały one uznanie, wdzięczność, czy zwyczajnie dziękowały za inspirację. Pomyślałam: „Wow! W końcu nie boję się być sobą, a inni to doceniają”. Co ciekawe, to właśnie ci ludzie, którzy piszą o otrzymanym wsparciu, są największą inspiracją również dla mnie. Pokochałam także dzielić się z innymi swoimi przeżyciami… i podróżami. No i jest książka. Nie da się ukryć, że stanowi ona dla mnie także pewnego rodzaju wyzwanie. Jest bardzo osobista, dotykam również trudnych tematów. Wychodzę ze swojej strefy komfortu, bo wiem, że przeczytają ją ludzie, którzy mają różne doświadczenia i niektóre kwestie będą odbierać z własnej perspektywy, która może różnić się od mojej. Czasem mam jeszcze taki wewnętrzny lęk przed oceną, nad czym oczywiście pracuję. Widzę jednak w moim życiu ogromny potencjał. Jeśli chociaż jedną osobę mogę zainspirować i jeśli komuś mogę pomóc, to ma to dla mnie głęboki sens.

▶ Wspominałaś o vanie, a właściwie fiacie ducato przerobionym na kamper, który niedawno pojawił się w twoim życiu jako jego bardzo ważny element. On jest spełnieniem jednego z marzeń dotyczących sposobu podróżowania. Skąd pomysł, aby podróżować właśnie tak?

Dawno temu miałam już kamper, którego kupiłam z byłym partnerem. Poznawaliśmy świat z poziomu tego domu na kółkach i absolutnie zakochałam się w takim stylu podróżowania. W tej niezależności, jaką on daje, i w odczuciu wolności. Zasmakowałam tego i poczułam, że chcę tak żyć. Dlatego już po rozstaniu zaczęłam rozmyślać o nabyciu vana, w którym będę mogła podróżować bez obaw i który to będzie fajnie do mnie i moich potrzeb dopasowany. Był jednak mały problem. Mianowicie, mimo że mam prawo jazdy od około dziesięciu lat, to moje doświadczenie w prowadzeniu samochodu jest niewielkie. Oczywiście nie powstrzymało mnie to przed realizacją planu. Wypytywałam fanów motoryzacji, przeglądałam ogłoszenia i dotarłam do momentu, w którym mając oszczędności, mogłam sobie pozwolić na zakup wymarzonego auta.

▶ Gdzie będziesz podróżować tym kamperem?

Po Europie, ale coraz mniej mi tej Europy zostaje. Myślę więc, że przyjdzie niedługo czas na zmianę kontynentu. Na razie na spokojnie mam w planach poznać bliżej
Bałkany. Jakoś tak się złożyło, że byłam w różnych zakątkach świata, a na Bałkany zawsze mi było nie po drodze. Tuż po rezygnacji z etatu zjechałam aż sześć bałkańskich krajów, a aktualnie jestem w podróży w kierunku Bułgarii. Jadę ze współtowarzyszem podroży, poznanym przez internet. Nada jeszcze nie jestem dobrym kierowcą, dlatego póki co polegam na innych [śmiech], którzy z drugiej strony są szczęśliwi, że dostali możliwość przeżycia wyjątkowej podróży. Będę zdobywać to doświadczenie w trasie. Podróżowanie we dwójkę jest raźniejsze. Można się czegoś od siebie nauczyć i nie bez znaczenia jest fakt, że zmniejszają się koszty takiej podróży. To niewątpliwe plusy. Nadmienię, że najbliższe wyprawy chcę też przeplatać z dalszymi podróżami, więc zaraz po powrocie z Bałkanów, już dwudziestego szóstego lutego, lecę do Bangkoku, aby zwiedzić południowo-wschodnią Azję.

▶ Jak się utrzymujesz podczas tych podroży? Czy dzięki zebranym pieniądzom, czy myślisz, aby podczas podróży świadczyć usługi ze swojego wyuczonego zawodu, czyli dietetyka?

To jest nowy temat, ale jak najbardziej chcę łączyć pracę jako psychodietetyk z podróżą. Zwłaszcza jeśli chodzi o podróże kamperem, bo wtedy mam przestrzeń do pracy i mobilne biuro. Będąc w danym kraju, zawsze kupuję kartę SIM z internetem. Planuję również napisać drugą książkę w tym roku oraz spróbować wynająć kamper innym podróżnikom w momencie, gdy będę potrzebować regeneracji.

▶ Dużo piszesz o przypływie twórczej weny. Jak objawia się to uczucie? Co musisz mieć wokół siebie, aby je poczuć?

To głównie dla niej i dzięki niej zmieniłam swoje życie. Dawniej przychodziła do mnie jedynie w momentach wyciszenia. Najczęściej nad ranem albo jak już miałam zasnąć. To było jeszcze w rzeczywistości, w której były studia, praca na etacie, dużo bodźców z zewnątrz, a mało czasu dla siebie. Zapisywałam swoje pomysły albo się budziłam i zaczynałam coś tworzyć. W pewnym momencie stwierdziłam, że ja naprawdę chcę mieć na to czas. Skoro mam tyle pomysłów, ale brakuje mi na nie czasu, to aby wcielić je w życie, muszę się odważyć, by po swojemu zaprojektować je na nowo. I to właśnie robię.

▶ W jednym z ostatnich rozdziałów piszesz, że myślałaś, iż aby czuć się wyjątkowo, musisz być w podróży w jakimś pięknym miejscu. Potem dostrzegłaś, że poza samą podróżą wspaniałą lekcją są również powroty. Na początku tej rozmowy powiedziałaś, że podróże nauczyły cię też cieszenia się codziennością. Co w niej lubisz najbardziej?

Lubię mieć taką swoją, zdrową rutynę, która mi służy. Wcześniej często wpadałam w skrajności. Mój dzień składał się z dziesięciu godzin na pracę, pisanie książki i z dwóch godzin na sprzątanie domu, gotowanie i dojazdy. Tak naprawdę czułam, że życie w takim pędzie mi nie służy. Jako osobę bardzo wrażliwą mocno mnie to przytłaczało. Wpadałam w dziwne stany emocjonalne, nawet depresyjne. Totalnie nie odnajdowałam się w tej codzienności, gdzie wszystko jest narzucone z zewnątrz. Teraz bardzo doceniam swoją rutynę, którą sama sobie projektuję, rozpisuję w kalendarzu i do której się dostosowuję. Podoba mi się nawet to, że moje czynności są powtarzalne. Wcześniej, gdy miałam swoje etatowe obowiązki, z niecierpliwością wyczekiwałam urlopu, który był raz w roku. Ruszałam w podróż jak na skrzydłach, a już w połowie zaczynałam się stresować, że trzeba wracać. Wykorzystywałam urlop maksymalnie, więc wracałam i od razu lądowałam w pracy. Nie było chwili zatrzymania, refleksji, tylko gwałtowny przeskok do skrajnie innego środowiska. Przytłaczało mnie to. Teraz jestem szczęśliwa. W podroży skupiam się wyłącznie na niej, w domu cieszę się spokojem i pobytem z rodziną, ponieważ ponownie zamieszkałam z rodzicami. To dla mnie nowa wartość, ponieważ wyprowadziłam się z domu, mając siedemnaście lat. Zawsze byłam ciekawa świata. Najpierw mieszkałam w bursie, później, podczas studiów, na stancjach. Potem były podróże, a teraz, po przeszło dziesięciu latach, wróciłam do domu. Wartości rodzinne są dla mnie bardzo ważne. Uwielbiam wyjeżdżać w podróż, ale kocham też powroty. Cieszę się, że przywitam się z rocznym synkiem mojej siostry, z którym jestem bardzo związana. Cieszy mnie widok zwierząt, które na mnie czekają. Wśród nich jest oczywiście mój ukochany czarny kot, Kiri.

▶ Żyjesz takim życiem, jak sobie wymarzyłaś. Nie każdy ma taką odwagę jak ty. Jak wygląda twój dzień w podróży vanem? Tak mniej więcej.

Każdy dzień jest ciekawy i każdy dzień może wyglądać zupełnie inaczej. Moim docelowym planem jest wstawać naturalnie, ze wschodem słońca, czy po prostu wypoczętą, blisko natury, w pięknej scenerii. Zawsze wspaniale jest zaparkować w ciekawej okolicy, aby mieć rano czym cieszyć oczy. Najczęściej gdzieś na dziko. Raczej unikam parkingów publicznych. Lubię się zaszyć w naturze…

No więc dobrze: jest poranek, najpierw wychodzę z vana i patrzę, co jest dookoła. Potem parzę pyszną kawę z kawiarki. Następnie ćwiczę. Bardzo lubię celebrować poranki. Trochę je wydłużać grą na ukulele, czytaniem książki, robieniem notatek w kalendarzu, pisaniem. Bardzo często rano mam przypływ weny. Siedzę na macie, spoglądam na zieleń przede mną i zaczynam pisać. To są bardzo przyjemne chwile. Następnie jest śniadanie, oglądanie okolicy i trekking. Biorę mały plecak, prowiant, wodę i wyruszam. Później przejażdżka albo zmiana miejsca. W międzyczasie praca, w nagrodę próbowanie lokalnej kuchni. Zazwyczaj bliżej wieczora. Poznawanie lokalnego życia i ludzi. Niedawno wróciłam z Albanii, gdzie ze względu na trwające Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej wszędzie oglądano mecze. Zaglądając do różnych przydrożnych barów, niemal zawsze na jakiś trafiliśmy. Raz w samym sercu Tirany oglądaliśmy mecz z udziałem polskiej reprezentacji. To było świetne [śmiech].

▶ Zaintrygowałaś mnie tym ukulele. Kiedy uczyłaś się grać?

Teraz właśnie znajduję na to czas. Jestem samoukiem. Ukulele bardzo mi pasuje do celebrowania poranków wśród zieleni.

▶ Jacy ludzie cię inspirują? W książce cytujesz między innymi Simonę Kossak.

Staram się mieć jak najwięcej inspiracji. Często zauważam, że różni ludzie mówią o tym samym na różne sposoby i to też jest inspirujące. Trafiam w takie przestrzenie, gdzie inni się wymieniają książkami, filmami. Lubię czerpać inspirację z różnych źródeł. Niezwykle inspirujące są dla mnie też polskie psycholożki: Klaudia Pingot i Ewelina Stępnicka. Ich przemyślenia są mi bardzo bliskie.

▶ A jeśli chodzi o znanych podróżników albo podróżniczki?

W kontekście podróży bardziej skupiam się na sobie, bo wspominałam na spotkaniu autorskim, że cenię sobie element zaskoczenia w trasie i dlatego nie oglądam blogów i przewodników przed wyjazdem. Wolę doświadczyć wszystkiego na żywo. Edukuję się na miejscu. Mam w sobie dużą niezależność podróżniczą. Niemniej cenię bardzo innych podróżników i podróżniczki. Wiem, że robią wspaniałe rzeczy. Przez lata byłam pod ogromnym wrażeniem Martyny Wojciechowskiej – jej siły i samodyscypliny. Dzisiaj bardzo często oglądam na Instagramie Dorotę Knitter. Dziewczynę, która w tym roku kończy dwadzieścia siedem lat, a zjechała na motorze kawał świata, między innymi Afrykę. Trafia na profile, które mnie intrygują, ale staram się jednak trzymać w ryzach swoją własną niezależność i nie bodźcować tematem podróży, wciąż zostawiając miejsce na odkrywanie samej siebie.

▶ Z pewnością sama dalej będziesz inspiracją dla niejednej osoby zakochanej w podróżowaniu. O czym będzie twoja następna książka?

Myślę, że będzie kontynuacją pierwszej. Skoro aktualna powstała „na drodze poznawania własnego ja”, to może przyjdzie czas na książkę „na drodze nowych możliwości”? Tak się właśnie czuję – jakbym odzyskała w swoim życiu coś niezwykle cennego Aktualny rok będzie oczywiście bogaty w podróże, a podróże to przygody, o których przeczytacie w drugiej książce.

▶ Dziękuję za rozmowę.

I ja bardzo dziękuję!

Wieczór autorski Adrianny Baran. "Przeżycia
i podróże. Na drodze poznawania własnego ja." (FOR. MILENA SZABAT)
Wieczór autorski Adrianny Baran. “Przeżycia i podróże. Na drodze poznawania własnego ja.” (FOR. MILENA SZABAT)

Instagram:
@rowno_waga.ady


Facebook:
Równo_Waga